Byłem w centrum swojego rodzinnego miasta z zupełnie niewinnym napisem przypominającym o pewnej ważnej dacie. Na legalnej demonstracji, która była chroniona przez policję. Stałem tam i się nie odzywałem, nie prowokowałem. Jeżeli uznamy, że nacjonalistyczne czy inne bojówki mają prawo wybierać sobie, kto z jakim hasłem może się pojawić, to zapomnijmy o demokracji - mówi redaktor naczelny czasopisma "Liberte" Leszek Jażdzewski, który został pobity podczas manifestacji narodowców.
- Kiedy przeczytałem, że w mojej rodzinnej Łodzi, akurat wtedy, w wigilię rocznicy zamachu na Narutowicza, będzie maszerować ONR, NOP i Młodzież Wszechpolska, to szlag mnie trafił. Uznałem, że trzeba spróbować coś zrobić, żeby upamiętnić Narutowicza, że ci ludzie nie mogą przejść przez miasto, jakby nigdy nic- wyjaśnia swój udział w wydarzeniu.
Naczelny "Liberte" relacjonuje, że "rzuciło się na niego kilku osiłków, ściągnęło go stamtąd, przeciągnęło przez tłum". - Część z uczestników próbowała mi wtłuc, parę razy trafili, ale było trudniej, ponieważ byłem w ruchu, było trudniej. To było kilkanaście sekund, więc moje wspomnienia są mocno rozmazane. Czułem się jak miotany przez fale przedmiot; to było zupełne stracenie kontroli nad tym, co się dzieje - opisuje.
Dodaje też, że "tłum był bardzo agresywny". Na szczęście nie upadłem, bo gdyby to się stało, raczej byśmy z sobą w studio nie rozmawiali - twierdzi.
Po otrzymaniu wielu uderzeń "wyrzucono go na Piotrkowską, gdzie poprosił policję o asystę, żeby zidentyfikować tych, którzy go zaatakowali". - Ale nie umundurowani policjanci też musieli się poddać pod naporem tłumu. Byliśmy otoczeni, oni mnie szarpali, policjantów zdaje się nie ruszali. Musieliśmy się wycofać - zaznacza.
- Część organizatorów starała się, żebym nie dostał zbyt mocno, bo to by nie zrobiło dobrego wrażenia - podkreśla Jażdżewski.
mp, Tok FM
Naczelny "Liberte" relacjonuje, że "rzuciło się na niego kilku osiłków, ściągnęło go stamtąd, przeciągnęło przez tłum". - Część z uczestników próbowała mi wtłuc, parę razy trafili, ale było trudniej, ponieważ byłem w ruchu, było trudniej. To było kilkanaście sekund, więc moje wspomnienia są mocno rozmazane. Czułem się jak miotany przez fale przedmiot; to było zupełne stracenie kontroli nad tym, co się dzieje - opisuje.
Dodaje też, że "tłum był bardzo agresywny". Na szczęście nie upadłem, bo gdyby to się stało, raczej byśmy z sobą w studio nie rozmawiali - twierdzi.
Po otrzymaniu wielu uderzeń "wyrzucono go na Piotrkowską, gdzie poprosił policję o asystę, żeby zidentyfikować tych, którzy go zaatakowali". - Ale nie umundurowani policjanci też musieli się poddać pod naporem tłumu. Byliśmy otoczeni, oni mnie szarpali, policjantów zdaje się nie ruszali. Musieliśmy się wycofać - zaznacza.
- Część organizatorów starała się, żebym nie dostał zbyt mocno, bo to by nie zrobiło dobrego wrażenia - podkreśla Jażdżewski.
mp, Tok FM