"Poszkodowany twierdzi, że chwilę z nim rozmawiali, chcąc odzyskać pieniądze, które mężczyzna miał jakoby wydzwonić ze służbowego telefonu w siedzibie LPR w Słupsku. Nie doszło pomiędzy nimi do porozumienia. Kiedy Zbigniew B. wyszedł z pracy, ci sami mężczyźni siłą zaciągnęli go do pobliskiego lasu i tam wrzucili do stawu. Jak tylko udało mu się wyjść z wody, zaraz zgłosił się na policję. Przyjęliśmy zgłoszenie i rano sprawę przekazaliśmy prokuraturze" - poinformowała rzeczniczka słupskiej policji asp. sztab. Emilia Adamiec.
Zgłoszenie o popełnieniu przestępstwa przez posła nie zostało jednak rozpatrzone przez Prokuraturę Rejonową. "Sprawę przekazaliśmy do Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku. Tam zapadnie decyzja, w jakim mieście będzie rozpatrywana sprawa. Zrobiliśmy tak dlatego, ponieważ poseł studiując prawo odbywał aplikację prokuratorską w naszym urzędzie. Chcemy uniknąć posądzenia o stronniczość. Jeżeli śledztwo wykaże winę posła, prokurator wystąpi do Sejmu o uchylenie mu immunitetu" - powiedział szef Prokuratury Okręgowej w Słupsku Mirosław Kido.
Poseł Strąk nie przyznaje się do incydentu. "Nie ukrywam, że byłem w czwartek u tego pana w pracy razem z moimi dwoma asystentami. Chcieliśmy, żeby pan Bronk oddał nam pieniądze za rachunek telefoniczny. Jednak na spłatę umówiliśmy się na 11 lutego. Nie było żadnego ciągania do lasu, ani wrzucania do stawu. To są pomówienia i zemsta za wykluczenie go z naszego klubu. Na pewno nie ujdzie mu to na sucho. Podam go do sądu" - zagroził Strąk.
em, pap