- Chcieli wykończyć całą moją rodzinę, poczynając od braci, teściów, kończąc na moim sześcioletnim synku, którego miał przejechać samochód - mówił w rozmowie z RMF FM Michał Wysocki, sanitariusz, który pod naciskiem SB wziął na siebie winę za śmierć Grzegorza Przemyka. 30 lat temu na funkcjonariusze MO pobili na komisariacie 18-letniego maturzystę, co doprowadziło do jego śmierci dwa dni później.
12 maja 1983 roku zomowcy zatrzymali Grzegorza Przemyka na placu Zamkowym, bo nie miał przy sobie dowodu osobistego. Chłopak został pobity na komisariacie przy Jezuickiej. Dwa dni później, 14 maja 1983 r., Grzegorz Przemyk zmarł z powodu pęknięcia jelita, a biegli nie mieli wątpliwości: obrażenia powstały w wyniku silnych ciosów wymierzonych w brzuch. O śmiertelnym pobiciu syna opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej staje się głośno w Polsce i na świecie.
Michał Wysocki, sanitariusz, który pod naciskiem SB wziął na siebie winę za śmierć Grzegorza Przemyka przyznał, że czuje się ofiarą historii. Relacjonował, że po przyjeździe na komisariat MO nie wiedział, że chłopaka pobili funkcjonariusze. - Jak go zobaczyłem w komisariacie, to chciałem go wyrwać z rąk milicji. Myśleliśmy, że on po prostu udaje, żeby stamtąd wyrwało go pogotowie. To było niesamowite wrażenie, bo takiego pacjenta jeszcze nie spotkaliśmy, pomimo moich kilku lat pracy w pogotowiu. Miał duże, błyszczące i czarne oczy, wyglądał, jakby miał rozszerzone źrenice. Był brudny, spocony, włosy miał długie, takie strąki. Z jego twarzy biło przerażenie - mówił.
- On się wszystkiego bał. Nie chciał z nami jechać, ani wstać z krzesła, na którym siedział. Trzymał się za brzuch i bujał się. Dopiero jego kolega powiedział: "Grzesiu nie bój się, to jest pogotowie ratunkowe" - wspominał Wysocki.
Wysocki tłumaczył też, że wziął na siebie winę za śmierć Przemyka, bo "chcieli wykończyć całą jego rodzinę". - Poczynając od braci, teściów, kończąc na moim sześcioletnim synku, którego miał przejechać samochód. Powiedzieli mi: "Teraz będziesz swego synka zeskrobywał z asfaltu" - mówił. - Wiedziałem, że mogą zrobić wszystko. Dla nich żadne prawo nie istniało - dodał.
ja, RMF FM
Michał Wysocki, sanitariusz, który pod naciskiem SB wziął na siebie winę za śmierć Grzegorza Przemyka przyznał, że czuje się ofiarą historii. Relacjonował, że po przyjeździe na komisariat MO nie wiedział, że chłopaka pobili funkcjonariusze. - Jak go zobaczyłem w komisariacie, to chciałem go wyrwać z rąk milicji. Myśleliśmy, że on po prostu udaje, żeby stamtąd wyrwało go pogotowie. To było niesamowite wrażenie, bo takiego pacjenta jeszcze nie spotkaliśmy, pomimo moich kilku lat pracy w pogotowiu. Miał duże, błyszczące i czarne oczy, wyglądał, jakby miał rozszerzone źrenice. Był brudny, spocony, włosy miał długie, takie strąki. Z jego twarzy biło przerażenie - mówił.
- On się wszystkiego bał. Nie chciał z nami jechać, ani wstać z krzesła, na którym siedział. Trzymał się za brzuch i bujał się. Dopiero jego kolega powiedział: "Grzesiu nie bój się, to jest pogotowie ratunkowe" - wspominał Wysocki.
Wysocki tłumaczył też, że wziął na siebie winę za śmierć Przemyka, bo "chcieli wykończyć całą jego rodzinę". - Poczynając od braci, teściów, kończąc na moim sześcioletnim synku, którego miał przejechać samochód. Powiedzieli mi: "Teraz będziesz swego synka zeskrobywał z asfaltu" - mówił. - Wiedziałem, że mogą zrobić wszystko. Dla nich żadne prawo nie istniało - dodał.
ja, RMF FM