Kandydat PiS na senatora, Zdzisław Pupa, mógł złamać przepisy. Z jego adresu wysłano do urzędników marszałka e-maile, by zapoznali się z jego programem wyborczym. - Prowadzenie kampanii w urzędach jest zabronione - podkreśla Roman Ryniewicz z Krajowego Biura Wyborczego w Rzeszowie- podaje "Gazeta Wyborcza".
Zdzisław Pupa startuje w wyborach uzupełniających do Senatu, które odbędą się 8 września.
15 lipca i 17 lipca z adresu Pupy wysłano e-maile do pracowników Urzędu Marszałkowskiego.
"Serdecznie zapraszamy do zapoznania się z witryną internetową, przedstawiającą Zdzisława Pupę - kandydata na Senatora RP. Znajdziecie na niej program gospodarczy oraz dotychczasową Jego działalność społeczną (...)" - napisano w e-mailu. W drugiej wiadomości zapraszano na spotkania z Jarosławem Kaczyńskim 20-21 lipca.
W ocenie Romana Ryniewicza, dyrektora rzeszowskiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego działania te noszą znamiona nielegalnej kampanii wyborczej. - Prowadzenie kampanii w budynkach administracji publicznej jest zabronione. A urząd marszałkowski takim budynkiem jest. Za złamanie przepisów grozi grzywna. Sprawą mogłyby się zająć policja i prokuratura na wniosek np. każdego obywatela lub komitetu wyborczego, który uważa, że doszło do złamania prawa. Ostatecznie ocenę, czy tak się stało, wydawałby sąd - mówił Ryniewicz.
ja, Wyborcza.pl
15 lipca i 17 lipca z adresu Pupy wysłano e-maile do pracowników Urzędu Marszałkowskiego.
"Serdecznie zapraszamy do zapoznania się z witryną internetową, przedstawiającą Zdzisława Pupę - kandydata na Senatora RP. Znajdziecie na niej program gospodarczy oraz dotychczasową Jego działalność społeczną (...)" - napisano w e-mailu. W drugiej wiadomości zapraszano na spotkania z Jarosławem Kaczyńskim 20-21 lipca.
W ocenie Romana Ryniewicza, dyrektora rzeszowskiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego działania te noszą znamiona nielegalnej kampanii wyborczej. - Prowadzenie kampanii w budynkach administracji publicznej jest zabronione. A urząd marszałkowski takim budynkiem jest. Za złamanie przepisów grozi grzywna. Sprawą mogłyby się zająć policja i prokuratura na wniosek np. każdego obywatela lub komitetu wyborczego, który uważa, że doszło do złamania prawa. Ostatecznie ocenę, czy tak się stało, wydawałby sąd - mówił Ryniewicz.
ja, Wyborcza.pl