"Raczej nie jest to ta choroba. Nie stwierdzono bowiem jednego z podstawowych objawów, jakim jest duża szybkość jej rozwoju" - powiedział dr Wojciech Dudek ze szpitala w Myślenicach, do którego w ubiegły czwartek trafił pacjent.
Mężczyzna po powrocie z Bangkoku skarżył się na nieżyt górnych dróg oddechowych. Po przeprowadzeniu badań został na własne życzenie zwolniony do domu.
"Jesteśmy w stałym kontakcie z pacjentem, który w domu powraca do zdrowia" - dodał lekarz. Według niego, ostateczna diagnoza będzie znana jeszcze w tym tygodniu.
Tymczasem nadzorem epidemiologicznym objęto dwie kobiety i mężczyznę z województwa śląskiego, które brały udział w kilkunastoosobowej wycieczce do Chin. Wróciły z niej 4 kwietnia i począwszy od 5 kwietnia przez 10 dni pozostaną pod nadzorem. Dotychczas nie stwierdzono u nich objawów choroby.
"Na wieść o zagrożeniu uczestnicy wycieczki na własne życzenie przerwali ją i wrócili do Polski. Do dzisiaj osoby pozostające pod naszym nadzorem nie mają żadnych objawów, nie ma więc powodów do izolowania" - powiedziała Elżbieta Krzanowska z Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Katowicach.
Nadzorowani przebywają w domu. Dwa razy na dobę muszą mierzyć temperaturę i obserwować, czy nie mają objawów duszności lub kaszlu. Codziennie kontaktują się z nimi pracownicy powiatowych stacji sanitarno-epidemiologicznych. Gdyby wystąpił u nich którykolwiek z objawów SARS, trafią do najbliższego oddziału zakaźnego.
Nietypowe zapalenie płuc (SARS, od ang. skrótu określającego ostry zespół niewydolności oddechowej) pojawiło się w listopadzie ubiegłego roku w południowych Chinach. W marcu choroba zaatakowała Hongkong i następnie rozprzestrzeniła się na całym świecie. Wirusem zaraziło się około trzech tysięcy osób, zmarło 103 osoby, większość w Azji. W Polsce jak dotąd nie zanotowano ani jednego przypadku.
sg, pap