Chodzi o sieć klubów Cocomo, które działają w reprezentacyjnych miejscach kilkunastu miast w Polsce. Jak podaje Gazeta.pl, w samym tylko Poznaniu 12 klientów go-go zgłosiło sprawy na policję. Wchodzili do środka, przysiadały się dziewczyny, a potem "film się urywał". Sprawy bada prokuratura.
W dzień po imprezie na kontach klientów brakowało od kilku do kilkunastu tysięcy złotych, choć, jak twierdzą, nie pamiętają, by wydawali takie sumy.
Podobne śledztwa prowadzą prokuratury w Krakowie, Warszawie, Gdańsku, Sopocie i Kielcach.
Zgłosił się na poznańską komendę Polak pracujący w Norwegii, który przed tygodniem obudził się z kartkami w kieszeni: "Ja, niżej podpisany oświadczam, że uznaję mój dług za usługi gastronomiczne...". Na pierwszej kartce - 15 tys., na drugiej - 29 tys. zł. Pieniądze może przelać na konto firmy, która prowadzi klub Cocomo. Polak twierdzi, że nic drogiego nie zamawiał, a podpis sfałszowano.
Szefem tej firmy jest Jan S., który aktualnie czeka na proces w sprawie kierowania gangiem fałszerzy dokumentów.
Inni mężczyźni, zgłaszający się na komendę, także mieli "luki" w pamięci. Policja badała ich, bo podejrzewała, że mogli być odurzani. Wyniki pierwszych kontroli wykazałyo ślady narkotyków, ale póki co, policja zasłania się tajemnicą śledztwa i nie wyjaśnia, jakich dokładnie.
Za rekordzistę uznano Szweda, który w krakowskiej "filii" Cocomo wydał astronomiczną kwotę 98 tys. złotych. Również utrzymuje, że "zerwał mu się film", choć wypił tylko dwie butelki szampana. Po badaniu krwi okazało się, że miał we krwi GHB, substancję określaną jako "pigułka gwałtu". Po dodatkowych badaniach zleconych przez prokuraturę narkotyk przestał być wykrywalny - utrzymuje się we krwi raptem kilkanaście godzin.
Póki co jednak, nie ma twardych dowodów, które by umożliwiły ściganie Cocomo. W Zakopanem umorzono 5 śledztw, gdyż śledczy uznali, że klienci "sami są sobie winni". W klubie zostawili od 9 do 25 tys. złotych.
- Oszustwo? Ceny były w karcie, klienci wbijali kody PIN - tłumaczy prokurator Zbigniew Lis. - Trudno oczekiwać, by obsługa klubu odradzała klientowi zamawianie drogich drinków.
Jak podaje "Gazeta Wyborcza": "Według jednego z oficerów wielkopolskiej policji identyczne zdarzenia w różnych miastach nie mogą być przypadkiem. Przed rokiem dziennikarka Wyborczej w Lublinie poszła zatrudnić się w Cocomo. Rozmawiała z tancerkami. Dowiedziała się, że dostają nawet połowę wartości od zamówionego dla nich drinka. Firma je ubiera, stylizuje. Zamiast alkoholu piją wodę".
DK, Wyborcza.pl
Podobne śledztwa prowadzą prokuratury w Krakowie, Warszawie, Gdańsku, Sopocie i Kielcach.
Zgłosił się na poznańską komendę Polak pracujący w Norwegii, który przed tygodniem obudził się z kartkami w kieszeni: "Ja, niżej podpisany oświadczam, że uznaję mój dług za usługi gastronomiczne...". Na pierwszej kartce - 15 tys., na drugiej - 29 tys. zł. Pieniądze może przelać na konto firmy, która prowadzi klub Cocomo. Polak twierdzi, że nic drogiego nie zamawiał, a podpis sfałszowano.
Szefem tej firmy jest Jan S., który aktualnie czeka na proces w sprawie kierowania gangiem fałszerzy dokumentów.
Inni mężczyźni, zgłaszający się na komendę, także mieli "luki" w pamięci. Policja badała ich, bo podejrzewała, że mogli być odurzani. Wyniki pierwszych kontroli wykazałyo ślady narkotyków, ale póki co, policja zasłania się tajemnicą śledztwa i nie wyjaśnia, jakich dokładnie.
Za rekordzistę uznano Szweda, który w krakowskiej "filii" Cocomo wydał astronomiczną kwotę 98 tys. złotych. Również utrzymuje, że "zerwał mu się film", choć wypił tylko dwie butelki szampana. Po badaniu krwi okazało się, że miał we krwi GHB, substancję określaną jako "pigułka gwałtu". Po dodatkowych badaniach zleconych przez prokuraturę narkotyk przestał być wykrywalny - utrzymuje się we krwi raptem kilkanaście godzin.
Póki co jednak, nie ma twardych dowodów, które by umożliwiły ściganie Cocomo. W Zakopanem umorzono 5 śledztw, gdyż śledczy uznali, że klienci "sami są sobie winni". W klubie zostawili od 9 do 25 tys. złotych.
- Oszustwo? Ceny były w karcie, klienci wbijali kody PIN - tłumaczy prokurator Zbigniew Lis. - Trudno oczekiwać, by obsługa klubu odradzała klientowi zamawianie drogich drinków.
Jak podaje "Gazeta Wyborcza": "Według jednego z oficerów wielkopolskiej policji identyczne zdarzenia w różnych miastach nie mogą być przypadkiem. Przed rokiem dziennikarka Wyborczej w Lublinie poszła zatrudnić się w Cocomo. Rozmawiała z tancerkami. Dowiedziała się, że dostają nawet połowę wartości od zamówionego dla nich drinka. Firma je ubiera, stylizuje. Zamiast alkoholu piją wodę".
DK, Wyborcza.pl