Kurczuk, czyli obrona przez bagatelizowanie (aktl.)

Kurczuk, czyli obrona przez bagatelizowanie (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Notatki w tygodniku "Wprost" o sprawie Rywina nie mogłem traktować jako informacji o przestępstwie - oświadczył minister sprawiedliwości.
Zaznaczył w swoich zeznaniach przed sejmową komisją śledczą, że głównym elementem wszystkich jego decyzji, przemyśleń i zachowań w sprawie Rywina była dbałość o  przestrzeganie prawa. Jak wyjaśnił, według Kodeksu postępowania karnego, "wszczęcie postępowania przygotowawczego jest dopuszczalne, gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa, co nie może się opierać na niczym nie popartych domysłach i przypuszczeniach", a musi to być poparte dowodami.

Kurczuk dodał, że jego powściągliwość w sprawie wynikała też m.in. z obawy, by nie uwikłać prokuratury w sprawy i emocje pozaprawne natury komercyjnej i politycznej. Tymczasem - jak powiedział - wokół nowelizacji ustawy o rtv spory polityczne narastały przez cały ubiegły rok.

Podkreślił jednak, że "nic nie powstrzymałoby go przed poleceniem wszczęcia śledztwa, gdyby podejrzenie o popełnieniu przestępstwa było na jakimś etapie wiarygodne, gdyby były dowody".

Minister powiedział, że po raz pierwszy zetknął się ze sprawą Rywina w pierwszej dekadzie września ub. roku, kiedy został o tę sprawę zapytany w audycji "Kropka nad i", jednak w sposób mało konkretny i mało precyzyjny. "Nie znałem w tamtym momencie, ani sprawy jako takiej, ani nawet notatki w tygodniku +Wprost+, na  który się powołano. Nie słyszałem o zdarzeniu, o które zostałem zagadnięty" - powiedział Kurczuk. Dodał, że zapowiedział wówczas, iż zainteresuje się sprawą.

Polecił współpracownikom przejrzenie prasy i znalezienie informacji, na którą się powołano w "Kropce nad i", oraz innych wzmianek na ten temat. Według Kurczuka, dostarczono mu dwa wycinki prasowe - notkę z "Wprost", ze stron zwanych "plotkarskimi", a  także wywiad Lwa Rywina z "Życia Warszawy" z 6 września. Rywin miał w tym wywiadzie - według ministra - jednoznacznie zaprzeczyć informacji "Wprost", ośmieszyć je i twierdzić, że prowadził rozmowy biznesowe, a niektórzy mylą politykę z negocjacjami handlowymi.

"Po przeanalizowaniu treści obu tekstów, głównie notatki we  "Wprost", doszedłem ze współpracownikami, prokuratorami do  wniosku, że jej treść jest niepoważna i nieprawdopodobna, wobec czego ingerencja prokuratora byłaby bezpodstawna, a nawet i  śmieszna" - powiedział Kurczuk. Dodał, że nie wpłynęło też w tej sprawie żadne doniesienie do prokuratury.

Zdaniem ministra, niepoważny ton notatki wykluczał prawdopodobieństwo zaistnienia opisanego tam zdarzenia. "Wartość poznawczą tej notatki pod względem prawnym przekreślało już nawet samo słownictwo - odstręczające i wywołujące tylko jedno skojarzenie: magiel albo - jak kto woli - bulwar - oświadczył. -  Brak było w treści tej notatki rzeczowej informacji o popełnieniu czynu, który wyczerpywałby znamiona przestępstwa, czy to płatnej protekcji czy łapownictwa".

Ponadto - zdaniem Kurczuka - żartobliwy ton notki podważał jej wiarygodność i trudno było na jej podstawie wydawać oceny prawne. Dodał, że później, na tych samych stronach tygodnika zamieszczono m.in. "bzdurną plotkę o naszym prezydencie i pewnej piosenkarce".

Kurczuk powiedział, że po rozmowie z doradcą doszedł do wniosku, iż mimo zapytania pod jego adresem "taka krótka notka z  plotkarskich stron tygodnika, to za mało". "To mógł być po prostu zwykły humbug, mistyfikacja, rzecz prześmiewcza, a dla prokuratury, która już parę razy podejmowała czynności w tego typu sprawach, narażenie się na ewentualną kompromitację" -  oświadczył minister sprawiedliwości.

W październiku ub.r. premier Leszek Miller, choć uważał sprawę Rywina za absurdalną, poradził mu zapytać o  szczegóły naczelnego "Gazety Wyborczej" Adama Michnika.

Ten w rozmowie 4 listopada 2002 r. obstawał przy pierwszeństwie publikacji artykułu o tej aferze. Kurczuk zapowiedział wtedy, iż potraktuje ten artykuł jako zawiadomienie o przestępstwie, jeśli będzie spełniał on odpowiednie kryteria.

Podejmując decyzję o nie wszczęciu postępowania, obok argumentów prawno-procesowych, jak brak dowodów, brałem pod uwagę też inne okoliczności - zeznał minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk.

Przed publikacją "Gazety Wyborczej" - mówi Kurczuk - nie posiadałem dowodu w postaci kasety z nagraniem rozmowy red. naczelnego dziennika Adama Michnika z  Rywinem. "Reszta to słowa, rozmowy w cztery oczy, a ich treść często jest trudno udowodnić" - argumentował.

Próba sądowego odebrania materiałów "Gazecie" była skazana na niepowodzenie. "Ważne też było, nie  będę tego ukrywał, uniknięcie w ówczesnym momencie konfliktu z  +Gazetą+, widoczny bezsens pójścia do sądu, bo wyraźnie wiedziałem, że kodeks postępowania karnego chroni dziennikarskie prawo do ochrony informacji i źródeł ich pochodzenia" - mówił Kurczuk.

Bał się też - jak twierdzi - "zarzutów o upolitycznienie prokuratury i włączenie jej w walkę z nadawcami prywatnymi".

Brał również pod uwagę - jak zeznał - że propozycja korupcyjna Rywina mogła być prowokacją wobec "Gazety", Michnika lub rządu. "Wplątanie nazwiska premiera w taką historię, zwłaszcza w  sytuacji, kiedy były te dyskusje i rozmowy na linii rząd - nadawcy prywatni, dawały dużo do myślenia. Uznałem więc, że trzeba postąpić ostrożnie i prokuraturę na tyle trzymać z daleka od tej sprawy, aby jej po prostu nie skompromitować, nie wplątać w  bijatykę polityczną".

W całej sprawie brak było logiki w zachowaniu Lwa Rywina, bo według wiedzy Kurczuka, w lecie ubiegłego roku rysował się już kompromis między rządem a nadawcami prywatnymi w sprawie projektu noweli ustawy o rtv.

Kolejny argument - jaki Kurczuk wymieniał uzasadniając swoje postępowanie - to brak jakichkolwiek innych sygnałów z policji, biura śledczego, ABW "choćby jakoś uwiarygodniających jakieś patologiczne zachowania wokół projektu ustawy, czy samego zdarzenia". Ministra przekonała też deklaracja złożona mu przez Michnika o lojalnej współpracy "Gazety" z prokuraturą i  przekazania jej materiałów po publikacji.

Zastanowiło go równieżto, że o sprawie Rywina, w  której wymieniane były nazwiska premiera i szefa największego dziennika milczały media, które na co dzień szukają sensacji i - jak twierdzi - nakazywało mu ostrożność - zeznał Kurczuk.

***

Notatki "Wprost" o sprawie Rywina, pochodzące sprzed momentu opisania sprawy przez "Gazetę Wyborczą", przeczytasz tutaj, tutajtutaj.

sg, pap