SPRAWA „MARCHEWEK” MA ROZSADZIĆ PO
Późna jesień 2012 r. Do hotelowej kawiarni w Gdańsku wparowuje mężczyzna, szerzej znany jako Majami. Nie jest to człowiek, który z wyglądu wzbudza zaufanie. Twarz kilera, krótko przystrzyżone włosy, napakowany, wielkie tatuaże na przedramionach. Przed laty miał być wiarygodny jako bandyta, a w rzeczywistości był policyjnym przykrywkowcem, który przenikał do przestępczych struktur, by szukać dowodów przeciw mafiosom. – Wiem, że zajmujecie się sprawą Amber Gold, ale będzie inna wielka afera – mówił nam podekscytowany ponad półtora roku temu. – W jakiej branży? – pytaliśmy. – Marchewki! Nie mieliśmy wtedy czasu na skrobanie marchewek. Ale na opowieści Majamiego się nie kończyło. Praktycznie nie było miesiąca bez „marchewek”. Zamęczali nas tą historią PR-owcy, dziennikarze, oficerowie służb i prawnicy. Jesienią popularny polityk opozycji przekonywał nas nawet, że ta rozgrywająca się w trójmiejskim mateczniku PO historia rozsadzi partię władzy. Jeden z byłych szefów policji: – Fruwa tu duża kasa, a to przyciąga tych, którzy chcą zarobić. Nie dzięki robocie, ale dzięki robieniu wrażenia. To taki trójmiejski farmazon.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.