Dlaczego poszedłeś na spotkanie z Romanem Giertychem, mając w kieszeni ukryty dyktafon?
Najpierw dwa słowa wstępu. Gdy pojawiła się informacja o tym, że zbieram materiały do książki o Janie Kulczyku, zacząłem dostawać gigantyczną ilość telefonów, ludzie chcieli się ze mną spotykać.
Bo?
Podejrzewam, że to zelektryzowało ludzi, którzy po prostu chcieli wyrwać pieniądze od Kulczyka.
W jaki sposób?
Chociażby przekazując informacje, które zdobyliby po rozmowach ze mną.
Ale co to ma wspólnego z nagrywaniem Giertycha?
Był sierpień 2011 r., telefonicznie dobijał się do mnie Jan Piński. Spotkałem się z nim w Warszawie po moim powrocie z urlopu w Egipcie. Piński zaproponował, żebym sprzedał prawa do książki. Padła konkretna suma – 300 tys. zł.
Duża kwota.
Ale ja się, oczywiście, nie zgodziłem. Jestem dziennikarzem, który nie wchodzi w takie relacje. Gdybym sprzedał, książka nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, a ja chciałem ją wydać. Piński, z którym miałem wtedy dobre relacje, namawiał, żebym w tej sytuacji przynajmniej się spotkał z „Długim”. Czyli z Giertychem, którego już wcześniej znałem. Podobnie jak z Janem Pińskim byłem z nim na ty. Takie spotkanie zostało zorganizowane. Odbyło się 18 sierpnia 2011 r.
Kim wtedy byłeś? Gdzie pracowałeś?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.