Poseł przyznaje jednak, że zatelefonował do starosty starachowickiego "z zapytaniem, co narozrabiał, czy wziął jakieś łapówki itp., bo policja zajmuje się taką sprawą i grozi mu za to areszt". "W trakcie tej rozmowy wymieniłem nazwisko ministra Sobotki jako blef zmierzający do ewentualnego postraszenia starosty i uzyskania prawdziwej odpowiedzi" - tłumaczy. Przeprasza wiceministra spraw wewnętrznych "za nadużycie jego nazwiska".
Jagiełło uważa, że w związku z jego osobą "doszło do wielkiego nieporozumienia, fałszywego przedstawienia zdarzeń przez środki masowego przekazu". Wyjaśnia, że w związku z tym zdecydował się zrezygnować z immunitetu parlamentarnego, co wg niego "przyczyni się do szybszego wyjaśnienia sprawy".
Tłumaczy, że aresztowani starosta starachowicki i były wiceprzewodniczący Rady Powiatu "nie są i nie byli członkami żadnego gangu lub zorganizowanej grupy przestępczej". Podkreśla, że "nigdy nie mieli postawionego zarzutu działania w zorganizowanej grupie przestępczej i po upływie ponad trzymiesięcznego śledztwa taki zarzut nie został im postawiony".
"Zwracam się do koleżanek i kolegów, aby nie dopuścili do tego, że oszczerstwa, pomówienia, niewyjaśnione do końca przez legalne organa państwa sprawy, stawały się narzędziem walki politycznej w rękach tych, którzy nie mogą zaakceptować werdyktu wyborów z 2001 roku" - napisał Jagiełło.
W tzw. sprawie starachowickiej chodzi o podejrzenia, że b. już poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej Jagiełło ostrzegł jednego ze starachowickich samorządowców przed planowaną akcją Centralnego Biura Śledczego. Jagiełło miał się powołać na informacje uzyskane od wiceministra spraw wewnętrznych Zbigniewa Sobotki.
em, pap