Co pan rozumie z tego, co się wydarzyło wokół marszałka Radosława Sikorskiego? O co chodziło?
O jego ego. Są różne teorie mówiące, że na przykład chciał się zemścić na Donaldzie Tusku. Albo że chciał wrócić do spraw polityki zagranicznej, która teraz, prowadzona przez Ewę Kopacz, się rozłazi. Ale znając go przez lata, uważam, że chodziło o jego ego. Nie wytrzymuje bycia w cieniu, niewypowiadania się. Zadzwonił ważny dziennikarz amerykański, to chciał pokazać, że on również jest ważny, ma wiele do powiedzenia. I powiedział, co powiedział.
Pan z nim pracował w MSZ. Jak to ego objawiało się na co dzień?
Kiedy odchodził jeden z urzędników, ktoś zapytał Sikorskiego, dlaczego go nie zatrzyma. „Bo dwóch przystojnych w MSZ to za dużo” – usłyszał. Takich historii jest pełno: o grubiańskich żartach, płaceniu służbową kartą. Sikorski w MSZ zachowywał się jak w MON, traktował wszystkich jak adiutantów, którym wydawał bezdyskusyjne rozkazy. Ludzie nie chcieli z nim pracować. Wszystkich poniżej traktował z buta, akceptował tych na równi, a liczył się tylko z tymi powyżej.
Sikorski to przecież jeden z najbardziej popularnych polityków w rankingach zaufania.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.