Ksiądz Witold Bock porzucił kapłaństwo. Były sekretarz prasowy abp Tadeusza Gocłowskiego miał rozesłać wiadomość, w której oficjalnie poinformował o swojej decyzji i tłumaczył, że ma "dosyć zakłamania, w jakim żyje polski kler".
Jak podaje "Gazeta Wyborcza" ksiądz Bock spisał "Deklarację konwersji" w obecności dwóch przyjaciół w swoim domu w Żuławach. Ma z niej wynikać, iż chce być on traktowany jako osoba prywatna. Miał też podkreślić, że w razie naruszenia dóbr osobistych zdecydowany jest wystąpić na drogę sądową.
Podpisane deklaracje miały następnie trafić do 18 duchownych i 15 osób świeckich. Wśród adresatów miał być między innymi: arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, metropolita gdański, kardynał Kazimierz Nycz, oraz arcybiskup senior Tadeusz Gocłowski. Ponadto Bock miał rozesłać ponad 200 maili do przyjaciół i byłych współpracowników.
"Gazeta Wyborcza" dotarła do znajomych Witolda Bocka, którzy zgodzili się anonimowo skomentować decyzję.
- Dla osób postronnych to może wyglądać na bufonadę. Tak naprawdę jest to dramatyczny krzyk: "Wciąż wierzę w Jezusa Chrystusa, ale odchodzę, bo przestałem wierzyć w polski Kościół, któremu poświęciłem ponad 30 lat życia" - mówi jeden ze znajomych Bocka.
- Dużo rozmawialiśmy z Witkiem o tym, co się dzieje z polskim Kościołem, szczególnie polskim duchowieństwem. O tym, że księża, zamiast nieść ludziom nadzieję w trudnych i coraz bardziej skomplikowanych czasach, oderwali się od rzeczywistości. Kościół po upadku komuny stał się głównie machiną do walki o wpływy i pieniądze, gdzie lepiej niż inni mają się lizusy i biurokraci. Witek bardzo przeżywał koleje losu księdza Lemańskiego w diecezji warszawsko-praskiej. To go upewniło, że tak się dzieje nie tylko pod rządami arcybiskupa Głódzia. Z goryczą mówił, że już seminarzyści są pompowani lękiem: kto porzuci stan kapłański, ten jest zdrajca; że były ksiądz kończy jako taksówkarz albo sprzedawca w sklepie mięsnym; że jak się ożeni, to ta kobieta zachoruje na raka, a jeśli będą dzieci, to upośledzone. Proszę tylko nie wyciągać z tego wniosku, że w przypadku Witka chodzi o kobietę. On po prostu chce być wolnym człowiekiem i żyć uczciwie, po chrześcijańsku, poza wspólnotą Kościoła rzymskokatolickiego - zapewnia rozmówca GW.
- Nie chcę używać patetycznych słów, ale zdezerterować łatwo. Nic Kościołowi się nie pomoże w ten sposób. Ale z drugiej strony prawda, że coś złego dzieje się w archidiecezji. Trzy miesiące temu z kapłaństwa zrezygnował Piotr Szeląg, doktor prawa kanonicznego po studiach w Rzymie. Świetny umysł, poważny kandydat na przewodniczącego sądu biskupiego. Miał dość upokorzeń. Odszedł, by zostać wicedyrektorem jednej ze szkół - komentuje gdański ksiądz.
tvn24.pl
Podpisane deklaracje miały następnie trafić do 18 duchownych i 15 osób świeckich. Wśród adresatów miał być między innymi: arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, metropolita gdański, kardynał Kazimierz Nycz, oraz arcybiskup senior Tadeusz Gocłowski. Ponadto Bock miał rozesłać ponad 200 maili do przyjaciół i byłych współpracowników.
"Gazeta Wyborcza" dotarła do znajomych Witolda Bocka, którzy zgodzili się anonimowo skomentować decyzję.
- Dla osób postronnych to może wyglądać na bufonadę. Tak naprawdę jest to dramatyczny krzyk: "Wciąż wierzę w Jezusa Chrystusa, ale odchodzę, bo przestałem wierzyć w polski Kościół, któremu poświęciłem ponad 30 lat życia" - mówi jeden ze znajomych Bocka.
- Dużo rozmawialiśmy z Witkiem o tym, co się dzieje z polskim Kościołem, szczególnie polskim duchowieństwem. O tym, że księża, zamiast nieść ludziom nadzieję w trudnych i coraz bardziej skomplikowanych czasach, oderwali się od rzeczywistości. Kościół po upadku komuny stał się głównie machiną do walki o wpływy i pieniądze, gdzie lepiej niż inni mają się lizusy i biurokraci. Witek bardzo przeżywał koleje losu księdza Lemańskiego w diecezji warszawsko-praskiej. To go upewniło, że tak się dzieje nie tylko pod rządami arcybiskupa Głódzia. Z goryczą mówił, że już seminarzyści są pompowani lękiem: kto porzuci stan kapłański, ten jest zdrajca; że były ksiądz kończy jako taksówkarz albo sprzedawca w sklepie mięsnym; że jak się ożeni, to ta kobieta zachoruje na raka, a jeśli będą dzieci, to upośledzone. Proszę tylko nie wyciągać z tego wniosku, że w przypadku Witka chodzi o kobietę. On po prostu chce być wolnym człowiekiem i żyć uczciwie, po chrześcijańsku, poza wspólnotą Kościoła rzymskokatolickiego - zapewnia rozmówca GW.
- Nie chcę używać patetycznych słów, ale zdezerterować łatwo. Nic Kościołowi się nie pomoże w ten sposób. Ale z drugiej strony prawda, że coś złego dzieje się w archidiecezji. Trzy miesiące temu z kapłaństwa zrezygnował Piotr Szeląg, doktor prawa kanonicznego po studiach w Rzymie. Świetny umysł, poważny kandydat na przewodniczącego sądu biskupiego. Miał dość upokorzeń. Odszedł, by zostać wicedyrektorem jednej ze szkół - komentuje gdański ksiądz.
tvn24.pl