Wysoki, szczupły, ziemista cera. Z 23-letnim Piotrkiem spotykamy się w Złotych Tarasach koło Dworca Centralnego. Chłopak pochodzi z wioski na południu Polski. Przyjechał do stolicy przed rokiem studiować na renomowanej uczelni technicznej. Jest gejem, ukrywa to przed własną rodziną. Dlaczego? Bo jak mówi, w małej lokalnej społeczności taka orientacja nie zostałaby zaakceptowana. Przynajmniej Piotrek tak sądzi. Przed niespełna rokiem odpowiedział na ogłoszenie zamieszczone w serwisie dla gejów. Najął się jako prostytutka w męskim burdelu. Dlaczego? Obiecywali zakwaterowanie i atrakcyjne zarobki.
– Zacząłem pracować po Świętach Wielkanocnych, a rozstałem się z nimi na początku września. Jednak później były też spore nieprzyjemności ze strony pana Witka – opowiada Piotrek. – A co to za nieprzyjemności? – pytamy. – Głuche telefony, ostrzeżenia, żebym uważał na siebie na ulicy. Grozili, że powiedzą na uczelni, czym się zajmuję. Taka faza była, że spisywali dane z dowodów. Mieli więc informacje na mój temat – opisuje.
Temat tabu
Chłopców do warszawskich burdeli ściąga się z prowincji. Dla nich przyjazd do stolicy często jest jak złapanie Pana Boga za nogi. Łatwo ich kontrolować. Nie znają miasta, pierwszy raz widzą świat drogich lokali, alkoholi, ubrań. I otrzymują, jak im się wydaje, wysokie zarobki. – Wystarczy być kilka set kilometrów od rodzinnego domu, by wejść w ten świat i zapomnieć o wartościach, które wcześniej się liczyły – opowiada Łukasz, który już wyszedł ze światka burdeli. Żyje dzięki sponsorom. Ostatnio na dłużej ma jednego. Bankowca. O świecie męskiej prostytucji w Polsce mówi się niechętnie. Jakbyśmy nie chcieli się dowiedzieć o losach młodych chłopców, którzy trafiają do warszawskich agencji towarzyskich. Opisywanie seksualnego niewolnictwa kobiet jest częstsze. Męska prostytucja wzbudza u większości osób obrzydzenie, niechęć. – Męska dziwka stoi w hierarchii półświatka niżej niż kobieta uprawiająca ten proceder – wyjaśnia Łukasz. – Chłopaki z miasta nie trzymają pieczy nad agencjami dla gejów. To dla nich poniżej ich godności. Alfonsami męskich dziwek są geje, którzy awansowali wyżej w hierarchii. Wyjątkiem jest pan Witek. Mówią o nim, że to były esbek.
Biały ręcznik
Jak wchodzą w ten świat? Stolica to dla nich wielkie miasto, którego na początku się boją. Wstydzą się, że go nie znają. Nie wiedzą, jak dojść z placu na plac, do którego autobusu i tramwaju wsiąść. Nie znają panujących zwyczajów. – Agencja, do której trafiłem, działa już 25 lat. Właścicielem jest pan Witek, gość koło sześćdziesiątki – mówi Piotrek. – A gdzie pan Witek mieszka? – pytamy. – Koło kina w samym centrum miasta. Tam jest wieżowiec. I zaraz w pierwszej bramie. Byłem tam. Jest coś takiego jak biały ręcznik. Jak pojawia się nowy chłopak, to pan Witek bierze go do domu. Każe stanąć na białym ręczniku nago. I potem uprawia z nim seks. Robi mu laskę. To taka forma inicjacji – tłumaczy.
Piotrek od razu dostał zakwaterowanie w jednym z mieszkań pana Witka. Dzielił pokój z innymi chłopcami, takimi jak on. – Agencja działa pod szyldem firmy komputerowej. Oczywiście z komputerami nie ma nic wspólnego. Mieści się w dwóch mieszkaniach. Jedno tu, w pobliżu Dworca Centralnego. Drugie jest tuż obok dawnych Domów Towarowych Centrum. Ja zamieszkałem w siedzibie obok dworca. Już pierwszego dnia zostałem wrzucony na głęboką wodę. – To znaczy? – Miałem pierwszego klienta.
Narkotyki z taksówki
Piotrek opisuje, jak agencja uzależnia od siebie i trzyma chłopaków na smyczy. – Codziennością jest branie narkotyków. Wszyscy biorą. Ćpa się mefedron. – Skąd się go bierze? – Przyjeżdżał diler taksówką, codziennie. Schodziło się na dół do niego i płaciło gotówką, którą dostarczał menedżer. Mefedron to silnie uzależniający narkotyk, w działaniu przypominający amfetaminę. Wywołuje podniecenie, gonitwę myśli, euforię, podnosi ciśnienie krwi. Notowane były przypadki śmierci po jego zażyciu, spowodowane wylewami krwi do mózgu. – Już po odejściu z agencji trafiłem na leczenie. Od trzech miesięcy jestem czysty – odpowiada nasz rozmówca.
Właściciele agencji sprytnie uzależniają od siebie podopiecznych. Piotrek opisuje to w następujący sposób: – Nie dostajesz do ręki kasy za pracę, którą wykonałeś. Wtedy, gdybyś miał większą gotówkę w ręku, mógłby ci wpaść pomysł do głowy, by się zerwać. Jest więc zeszyt, w którym pan Witek zapisuje, ile zarobiłeś, a kasę dostajesz stopniowo, w małych ratach. Po 50, czasem 100 zł.
– Co jeszcze? – pytamy. – Nie masz swobody. Nie możesz sobie wyjść, ot tak, na kilka godzin. Masz bez przerwy telefony z agencji. Gdzie jesteś, o której będziesz, dlaczego tak długo cię nie ma? Nie stosujesz się, dostajesz finansowe kary. Masz obowiązki, z których jesteś rozliczany. Musisz sprzątać, chodzić po zakupy. Cały czas jesteś pod telefonem, który jest kontrolowany. Przeglądają telefon, żeby sprawdzić, czy przypadkiem czegoś nie kombinujesz. Witek, który jest właścicielem agencji, roztacza wokół siebie aurę człowieka, który jest poukładany z policją. Przechwala się tym. Nie wiem, czy ma realne wpływy, czy chodzi tylko o zrobienie psychologicznego wrażenia na chłopakach. Faktem jest, że raczej nie było problemów z policją. Jedna historia była, ale ona szybko ucichła.
– Opowiedz o niej. – To było w wakacje 2014 r. Przeżyłem jeden nalot policji w tej siedzibie koło Domów Towarowych. Siedzieliśmy na dołku przez 48 godzin. Na Wilczej. Ja, Patryk i jeszcze jeden chłopak, który z nami pracował. Potem się okazało, że on był nieletni i uciekł z placówki wychowawczej. Miał 17 lat, używał ksywki Aureliusz.
– Dlaczego was zatrzymano? – Jeden z chłopaków zatrudnionych w agencji złożył doniesienie, że został zgwałcony. Zeznał to oraz to, że był przetrzymywany w agencji wbrew swojej woli. Ale ta sprawa ucichła, zgasła. – A ty co zeznawałeś? – Przesłuchiwała mnie pani policjantka. Wszystko wiedziała. Z jakiej agencji jesteśmy, co robimy. Wiedziała, kim jest Witek i gdzie mieszka. Powiedziała na początku, żebym nie kłamał i nie wmawiał jej, że pilnowaliśmy mieszkania znajomego. Przyznałem, że pracuję tam jako męska prostytutka. Potem na zdjęciach rozpoznałem Witka i menedżerów. Odwieźli mnie do agencji. Policjanci sprawdzili, czy zamki nie są naruszone. I na tym się skończyło, sprawa nie miała ciągu dalszego. – Ktoś w tej agencji stosował wobec ciebie fizyczną przemoc? – Raz wydarzyła się ekstremalna sytuacja. Witek miał takiego menedżera, Artura. Wcześniej pracował w agencji jak reszta chłopaków. Potem awansował i nas pilnował. I on mi kiedyś przystawił pistolet do skroni. – Dlaczego? – To był niezrównoważony gość. Ćpał na potęgę. Ta sprawa też rozeszła się po kościach, nie miała ciągu dalszego.
Biznesmen, ksiądz, choreograf
Kim są klienci męskich domów publicznych? Od innych odróżnia ich jedynie stan portfela. Piotrek: – Najczęściej faceci około 50-60 lat. Ustawieni życiowo. Choreograf znanej piosenkarki, księża się przewijają. Jeden przychodzi stale co środę lub co czwartek do siedziby koło Domów Towarowych Centrum. Nazywany jest Teczką, bo zawsze ma z sobą taki charakterystyczny czarny neseser. I bierze sobie po kolei chłopaków. Co wizyta, to inny chłopak. Ten ksiądz jest lubiany, daje zawsze 200 zł napiwku. To sporo, bo Witek płaci tylko 50 zł za godzinę. – Wyjeżdżałeś gdzieś do klientów? – Tak. Byłem w Berlinie, w hotelu Ritz, na przełomie maja i czerwca. U takiego kontrowersyjnego biznesmena, który od jakiegoś czasu robi furorę na Facebooku. – Dlaczego w Berlinie? Przecież ten biznesmen działa w Warszawie? – Nie rozumiecie, jak to działa. Nikt cię przecież nie pyta o opinię. Czy chcesz jechać, czy też nie masz ochoty. Jesteś towarem. Wsiadłem do mercedesa Witka. Wiózł nas Rafał, który robił u niego za kierowcę. Na początku myślałem, że jedziemy do Szczecina. Dopiero przy granicy Witek zdradził mi, że to będzie Berlin. W Berlinie ten biznesmen wynajął apartament dla Witka i kierowcy.
A ja siedziałem trzy dni w hotelu z tym facetem. Wykąpałem się, odświeżyłem i do rzeczy. Wiadomo, od czego jest k… – Chodziliście po mieście, odwiedzaliście jakieś knajpy? – Nie. Tylko hotel. Alkohol i seks. Nie było żadnych ekscesów czy narkotyków. Dostałem na koniec tysiąc euro napiwku od tego klienta. – Gdzie jeszcze byłeś? – W Szczecinie u takiego 60-latka, który jest wiceprezesem dużej państwowej spółki. Witek, od nazwy tej spółki, nazywał tego gościa Panem O. Był jeszcze jeden znany klient. On jest sławnym showmanem w telewizji. Ma własny program. Zdziwiłem się nawet trochę, bo na plotkarskich portalach jest mnóstwo opowieści o jego romansach z kobietami. Byłem u niego w apartamencie na Powiślu, ale nie zostałem wybrany. – Jak to wybrany? – Tam był u niego taki mały casting. Pojechałem z dwoma kolegami. I on wybrał jednego z nich. – Klienci pytają, ile macie lat? Sprawdzają wam dowody? – Nie żartujcie! Im młodszy chłopiec, tym ma większe wzięcie!
Zasada czterech ścian
Pytamy Łukasza o pedofilię. Ten uśmiecha się i odpowiada: – Kiedyś chłopcy stali po prostu na Żurawiej, kręcili się koło Dworca Centralnego. Ale po aferze i aresztowaniu kilku płotek chłopców przejęły agencje. Tam jest bezpiecznie. Obowiązuje zasada czterech ścian. Nic, co się dzieje wewnątrz, nie wychodzi poza nie. W sprawie pedofilów z Dworca Centralnego zapadły niskie wyroki. Oskarżono niewiele osób. – Jeden z biznesmenów z tamtej sprawy otworzył restaurację obok szkoły podstawowej – dodaje z uśmiechem Łukasz. – Cały czas korzysta z chłopców z agencji. Nieletni są zazwyczaj na telefon właściciela agencji. Ma wśród nich pośrednika, nastoletniego alfonsa, a ten ma pod sobą kilku chłopców. – Umawia się z chłopakiem na ulicy i odbiera go samochodem, podwożąc prosto do klienta. Chłopak najwyżej zapamięta markę i kolor samochodu. Potem się go odbiera i odwozi na miasto.
Klienci chcą coraz młodszego
Piotrek od trzech miesięcy jest poza agencją. Mieszka pod Warszawą ze starszym, zniedołężniałym panem. Opiekuje się nim w zamian za dach nad głową. Zarabia, sprzątając u gejów. Ogłoszenia o takiej pracy znalazł w serwisie dla homoseksualistów. Kontaktu z dawnym światem nie ma. Tak twierdzi. – Przechodząc przez podziemia Dworca Centralnego kilka dni temu, natknąłem się na Damiana, który pracował w agencji za moich czasów. Siedział w kafejce internetowej. Fatalnie wyglądał. HIV, zero kasy. Upadek. – A dlaczego ty zrezygnowałeś? – To trochę było tak, że oni zrezygnowali ze mnie. Klienci chcą coraz młodszego, świeższego towaru.
Rower ważniejszy niż gwałt
Rozmawiamy z policjantem. Jest zdziwiony, że interesuje nas „jakaś błaha” sprawa związana z męską prostytucją. – Błaha? Przecież dotyczy gwałtu – zwracamy uwagę. – W tym światku nie ma jasnych sytuacji – próbuje tłumaczyć policjant. Potwierdza to, co usłyszeliśmy w prokuraturze. Postępowanie dotyczące gwałtu wszczęto 15 lipca tego roku. Zgwałconym ma być Dawid. Młody chłopak, który znalazł ogłoszenie na portalu gejowskim. Poszukiwali chłopców do pracy w agencji towarzyskiej. Poprosili o przesłanie zdjęcia. Wysłał. Zaproponowali spotkanie w Warszawie. Pojechał. Rozmawiał z niejakim Damianem, menedżerem u pana Witka. Propozycja brzmiała zachęcająco. Miał być tylko chłopakiem do towarzystwa. O wszystkim informował swoją dziewczynę. Pierwszym zleceniem był wyjazd pod Ostródę. Do tamtejszego biznesmena. Także o tym pisał w SMS-ach swojej dziewczynie. Na miejscu dostał drinka. Po nim pamiętał już niewiele. W sumie tylko tyle, że był bezwolnym narzędziem. Wraca do Warszawy. Dziewczyna pyta SMS-em, jak było. Nie chce mu się mówić. Kiedy się spotykają, mówi jej, że został zgwałcony przez biznesmena. „Wszyscy uprawiali seks” – tak zeznał policjantom. Zapewnia, że nie jest gejem, a tym bardziej męską prostytutką. Spodziewają się z dziewczyną dziecka. Nasz rozmówca ze Złotych Tarasów, Piotr, także był przesłuchiwany. Potwierdził zeznania Dawida. – W agencji pracował także 17-letni chłopiec – mówi policjant. – Zeznał, że za godzinę dostaje 50 zł. Za noc 300 zł.
– Czyli mogli być młodsi? – pytamy. – Kto tam sprawdza dowody? Wiadomo, że im młodszy, tym ma większe wzięcie – słyszymy w odpowiedzi od policjanta. W Warszawie działa kilka agencji, głównie w centrum, przy Emilii Plater, Nowogrodzkiej i Chmielnej. To rynek intratny i hermetyczny. Każdemu zależy, żeby nic nie wyszło dalej. – To nie jest przyjemny temat. Ofiary raczej nie wzbudzają współczucia – odpowiada rozmówca z policji. – Bo są homoseksualistami? Policjant potwierdza i dodaje: – Policjanci niechętnie wchodzą w ten świat. Za te sprawy nie dostaje się awansów, więc nikogo to tak naprawdę nie interesuje. Ludzie mają to gdzieś. Bardziej niż gwałt w światku gejów interesuje ich zwykła kradzież roweru.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.