Na czas pikiety, podczas której rzucano petardy, zamknięto restaurację, gdyż obawiano się o bezpieczeństwo gości i pracowników restauracji.
Związkowcy domagają się przede wszystkim przywrócenia zwolnionych osób do pracy, respektowania ich praw oraz pozwolenia na działalność związkową pracownikom McDonalda. "Domagamy się należytego traktowania pracowników tej firmy" - powiedział przewodniczący NSZZ Solidarność Na Dolnym Śląsku Janusz Łaznowski.
"Zostaliśmy zwolnieni w związku z zatrzymaniem naszego kierownika, który podejrzany jest o defraudację pieniędzy. McDonald's uważa, że mamy z tym coś wspólnego. Nazywają nas złodziejami" - powiedziała zwolniona menedżerka i związkowiec Anna Krystyniak. - To tylko pretekst. Prawdziwym powodem zwolnienia jest założenie przez pracowników związku zawodowego NSZZ Solidarność - mówi.
Krystyniak zaprzeczyła, jakoby założenie związku miało być "przykrywką" dla nieprawidłowości, których mieliby się dopuścić w firmie pracownicy. Założyliśmy związek właśnie teraz, gdyż nowy szef bardzo źle nas traktował, więc chcieliśmy się bronić" - oświadczyła. Przyznała, że ich problemy zaczęły się na początku września, w momencie zatrzymania przez policję poprzedniego kierownika, Sebastiana R.
Sebastian R. nie pracuje już w McDonald's, ale on odszedł za porozumieniem stron.
Do pikietujących nie wyszedł żaden przedstawiciel McDonalda. Jedyną osobą reprezentującą firmę był rzecznik, który przybył na miejsce, aby rozmawiać z dziennikarzami, a nie z pikietującymi.
"Zwolniliśmy pięciu menadżerów, gdyż - naszym zdaniem - zwolnione osoby musiały przynajmniej wyrazić zgodę na wyprowadzenie tych pieniędzy przez kierownika. Takie mamy systemy zabezpieczające, że bez podpisu tych pięciu zwolnionych osób kierownik niczego nie zdołałby zdefraudować" - powiedział Kłapa. Dodał, że daty założenia związku nie należy łączyć z datą zwolnień dyscyplinarnych, gdyż to czysty przypadek. "McDonald's nie jest przeciwnikiem związków zawodowych. Jesteśmy przeciwni łamaniu prawa" - podkreślił.
Rzecznik przyznał, że co prawda zarzuty postawiono tylko byłemu kierownikowi, ale śledztwo wciąż jest w toku. "Poza tym przeprowadziliśmy nasze wewnętrzne dochodzenie i na tej podstawie nabraliśmy pewności co do niektórych osób".
"Przewidziałem, że może tu być niebezpiecznie, że mogą być petardy i nie myliłem się" - powiedział rzecznik, w kierunku którego często leciały petardy. Pikietujący chodzili wokół restauracji i wykrzykiwali m.in. "Więcej sera do cheesburgera", albo "Bandyci". Z głośników leciały piosenki Jacka Kaczmarskiego. Były transparenty z napisami "Rozmawiajcie z nami zamiast nas wyrzucać".
W świdnickim McDonaldzie jest zatrudnionych około 30 osób. Zdaniem Kłapy, w restauracji nie planuje się dodatkowych zwolnień.
em, pap