System obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej Wisła zostanie pozyskany w drodze negocjacji z rządem amerykańskim, celem jest zakup rakiet Patriot. Z kolei w przetargu na śmigłowce do etapu testów dopuszczono maszynę Airbus Helicopters. To dwie ostatnie decyzje polskiego rządu ws. modernizacji polskiej armii. Kolejne powinny wzmocnić zdolności ofensywne naszego wojska. Sytuacja geopolityczna zmusza Polskę do przyspieszenia prac nad budową systemu odstraszania. Tak jak w przypadku rakiet Patriot zakup wiąże się z negocjacjami międzyrządowymi.
– Zmieniające się otoczenie naszego kraju powoduje, że musimy zaangażować się mocniej w modernizację sił zbrojnych. To dotyczy wszystkich elementów bezpieczeństwa państwa, choć w odniesieniu do konfliktu, który toczy się na Wschodzie, kluczowym elementem są działania zmierzające do wzmocnienia polskich sił zbrojnych – podkreśla dr Łukasz Kister, ekspert ds. bezpieczeństwa w Instytucie Jagiellońskim.
Rząd podjął decyzję o tym, że obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa będą oparte o amerykański system Patriot. Z kolei w postępowaniu na wybór śmigłowców dla polskiej armii do etapu testów wybrano maszyny Caracal produkowane przez Airbus Helicopters. Jak podkreślił prezydent Bronisław Komorowski, decyzja o pogłębieniu procesów modernizacji technicznej sił zbrojnych spowodowana jest sytuacją geopolityczną, szczególnie na Wschodzie.
Zdaniem Kistera najważniejsze przy wyborze sprzętu i planowaniu dalszej modernizacji jest zbudowanie systemu odstraszania w powietrzu, na lądzie i na morzu. W planach MON ma też zakup trzech okrętów podwodnych.
– Nasza armia nigdy nie będzie potęgą militarną w sensie liczebności czy ilości uzbrojenia. Musimy mieć takie siły i środki, które mimo to będą jednak odstraszały naszych wrogów, które będą skuteczne, nowoczesne, dostosowane do współczesnego pola walki – mówi ekspert. – Kluczem są rakiety manewrujące, pociski, które będą zdolne do rażenia celów daleko poza naszymi granicami, które będą uderzały w punkt najbardziej newralgiczny dla naszego przeciwnika.
Ekspert podkreśla, że właśnie z tego powodu zakup okrętów podwodnych z pociskami manewrującymi powinien być priorytetem dla naszych sił zbrojnych. Zdaniem Kistera bardziej realny jest wybór francuskiej oferty pocisków niż amerykańskich Tomahawków. Wyjaśnia, że te drugie nie będą kompatybilne z odstraszaniem, bo decyzja o ich użyciu zapadać będzie w Stanach Zjednoczonych, a nie w Polsce.
– Zdolność do samodzielnego ich wykorzystania przez naszych żołnierzy jest iluzoryczna – mówi dr Łukasz Kister. – Tomahawki mają pewną szczególną technologię, specyfikę zarządzania, która jest w posiadaniu wyłącznie armii amerykańskiej. Nikt, kto otrzymał zgodę na zakup pocisków, nie może nimi samodzielnie i swobodnie kierować. Wszystkie kluczowe decyzje pozostają w rękach żołnierzy armii Stanów Zjednoczonych, którzy mogą zawsze uniemożliwić start takiego pocisku, zmienić jego trajektorię lotu czy wręcz zniszczyć go w powietrzu.
Zdaniem Kistera przewaga francuskiej oferty polega przede wszystkim na możliwości połączenia zakupu z możliwościami samodzielnego sterowania bronią.
– Dzisiaj najbardziej realny jest zakup okrętów podwodnych od francuskiego oferenta, który wraz ze sprzedażą okrętu podwodnego i całej technologii budowy tych okrętów, chce, byśmy w pakiecie otrzymali dostosowane do nich pociski manewrujące. Francuzi chcą nam dać zdolność do dowodzenia w tym obszarze, zdolność do kierowania i samodzielności w realizacji naszych celów obronnych – wyjaśnia Kister.
Jak podkreśla, nawiązaniu współpracy z Francuzami sprzyja też podejście obecnych władz Francji do polityki obronnej w UE i budowania wspólnych sił zbrojnych. Po przyszłorocznych wyborach taka szansa może zmaleć. Jeśli MON rzeczywiście chce zakupić rakiety manewrujące, powinien rozpocząć negocjacje w tej sprawie z rządem Francji.
– Niewykorzystana dzisiaj sytuacja może być dla nas ciężarem w następnych latach i może spowodować, że modernizacja Marynarki Wojennej i zbudowanie komplementarnego systemu odstraszania będzie niemożliwe. Tu nie chodzi o faworyzowanie jednego czy drugiego dostawcy, ale o racjonalne i szybkie przygotowanie Polski na zagrożenia – mówi Kister. – Te decyzje już dziś są nieco spóźnione, więc nie możemy ich jeszcze odkładać w czasie, bo może się okazać, że po zmianie sytuacji geopolitycznej nie będziemy mogli zrealizować tej modernizacji, bo nie będzie już od kogo kupić najnowocześniejszego uzbrojenia.
Newseria.pl
Rząd podjął decyzję o tym, że obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa będą oparte o amerykański system Patriot. Z kolei w postępowaniu na wybór śmigłowców dla polskiej armii do etapu testów wybrano maszyny Caracal produkowane przez Airbus Helicopters. Jak podkreślił prezydent Bronisław Komorowski, decyzja o pogłębieniu procesów modernizacji technicznej sił zbrojnych spowodowana jest sytuacją geopolityczną, szczególnie na Wschodzie.
Zdaniem Kistera najważniejsze przy wyborze sprzętu i planowaniu dalszej modernizacji jest zbudowanie systemu odstraszania w powietrzu, na lądzie i na morzu. W planach MON ma też zakup trzech okrętów podwodnych.
– Nasza armia nigdy nie będzie potęgą militarną w sensie liczebności czy ilości uzbrojenia. Musimy mieć takie siły i środki, które mimo to będą jednak odstraszały naszych wrogów, które będą skuteczne, nowoczesne, dostosowane do współczesnego pola walki – mówi ekspert. – Kluczem są rakiety manewrujące, pociski, które będą zdolne do rażenia celów daleko poza naszymi granicami, które będą uderzały w punkt najbardziej newralgiczny dla naszego przeciwnika.
Ekspert podkreśla, że właśnie z tego powodu zakup okrętów podwodnych z pociskami manewrującymi powinien być priorytetem dla naszych sił zbrojnych. Zdaniem Kistera bardziej realny jest wybór francuskiej oferty pocisków niż amerykańskich Tomahawków. Wyjaśnia, że te drugie nie będą kompatybilne z odstraszaniem, bo decyzja o ich użyciu zapadać będzie w Stanach Zjednoczonych, a nie w Polsce.
– Zdolność do samodzielnego ich wykorzystania przez naszych żołnierzy jest iluzoryczna – mówi dr Łukasz Kister. – Tomahawki mają pewną szczególną technologię, specyfikę zarządzania, która jest w posiadaniu wyłącznie armii amerykańskiej. Nikt, kto otrzymał zgodę na zakup pocisków, nie może nimi samodzielnie i swobodnie kierować. Wszystkie kluczowe decyzje pozostają w rękach żołnierzy armii Stanów Zjednoczonych, którzy mogą zawsze uniemożliwić start takiego pocisku, zmienić jego trajektorię lotu czy wręcz zniszczyć go w powietrzu.
Zdaniem Kistera przewaga francuskiej oferty polega przede wszystkim na możliwości połączenia zakupu z możliwościami samodzielnego sterowania bronią.
– Dzisiaj najbardziej realny jest zakup okrętów podwodnych od francuskiego oferenta, który wraz ze sprzedażą okrętu podwodnego i całej technologii budowy tych okrętów, chce, byśmy w pakiecie otrzymali dostosowane do nich pociski manewrujące. Francuzi chcą nam dać zdolność do dowodzenia w tym obszarze, zdolność do kierowania i samodzielności w realizacji naszych celów obronnych – wyjaśnia Kister.
Jak podkreśla, nawiązaniu współpracy z Francuzami sprzyja też podejście obecnych władz Francji do polityki obronnej w UE i budowania wspólnych sił zbrojnych. Po przyszłorocznych wyborach taka szansa może zmaleć. Jeśli MON rzeczywiście chce zakupić rakiety manewrujące, powinien rozpocząć negocjacje w tej sprawie z rządem Francji.
– Niewykorzystana dzisiaj sytuacja może być dla nas ciężarem w następnych latach i może spowodować, że modernizacja Marynarki Wojennej i zbudowanie komplementarnego systemu odstraszania będzie niemożliwe. Tu nie chodzi o faworyzowanie jednego czy drugiego dostawcy, ale o racjonalne i szybkie przygotowanie Polski na zagrożenia – mówi Kister. – Te decyzje już dziś są nieco spóźnione, więc nie możemy ich jeszcze odkładać w czasie, bo może się okazać, że po zmianie sytuacji geopolitycznej nie będziemy mogli zrealizować tej modernizacji, bo nie będzie już od kogo kupić najnowocześniejszego uzbrojenia.
Newseria.pl