Sprawa trafiła na sądową wokandę po tym, jak w 2014 r. na warszawskiej demonstracji Ruchu Narodowego Robert Winnicki nawoływał przez megafon do tego, aby jej uczestnicy siłą przebili się przez kordon policji zabezpieczający wejście do Sejmu. - My jako Ruch Narodowy jako pierwsi i właściwie jedyni wyszliśmy na ulice polskich miast, aby zaprotestować przeciwko temu, co znalazło się na upublicznionych nagraniach - tłumaczył Artur Zawisza.
- Szczęśliwie tzw. "taśmy prawdy" przyczyniły się do porażki wyborczej polityków PO, jednak do tej pory żadna z osób, które zostały nagrane nie poniosła odpowiedzialności karnej - stwierdził Zawisza. W jego opinii "odpowiedzialność polityczna w tm przypadku jest niewystarczająca". - Działy się rzeczy skandaliczne i haniebne, a dotychczas żadna z nagranych osób nie została osądzona - powiedział Zawisza. - Gorzkim paradoksem jest to, że tylko my zostaliśmy w związku z tą sprawą skazani - dodał.
W ocenie Zawiszy i Winnickiego wyroki są "głęboko niesprawiedliwe", w związku z czym zapowiedzieli założenie apelacji. - Choć wyroki są niesprawiedliwe, jesteśmy gotowi ponosić ofiary, żeby Polska była krajem sprawiedliwym - tłumaczył Zawisza. - Nie jestem szczęśliwy z tego wyroku, ale uważam, że moim obowiązkiem była walka przeciw temu skorumpowanego rządowi - dodał Winnicki.
Poseł ruchu Kukiz'15 tłumaczył, że "nawet utrzymanie wyroku sprawia, że nie straci on mandatu poselskiego". - Ponadto, zostałem dwukrotnie skazany za ta samą rzecz - tłumaczył. Winnicki zapowiedział, że "z jeszcze większą determinacją będzie dążył do tego, żeby niektóre ekipy z rządu Donalda Tuska stanęły przed Trybunałem Stanu. Mam tutaj na myśli m.in Bartłomieja Sienkiewicza - powiedział Winnicki.
Sejm.gov.pl