Rozmowy z Airbus Helicopters potrwają do końca tygodnia. Według nieoficjalnych informacji agencji chodzi nadal o 50 maszyn, tak jak to zostało ustalone przez poprzedni rząd.
Wiceminister obrony Bartosz Kownacki chciałby, aby to polskie firmy zajęły się produkcją i obsługą Caracali. - Ale mamy świadomość uwarunkowań, w jakich jesteśmy i tego, że musimy negocjować ze stroną francuską - przyznał. Nie chciał zdradzać żadnych szczegółów. Zaznaczył jedynie, że strony polskiej nie interesują "negocjacje na siłę".
Zakup 50 śmigłowców wielozadaniowych jest jednym z największych postępowań w ramach programu modernizacji polskiej armii. MON w postępowaniu zakwalifikował do sprawdzeń weryfikacyjnych śmigłowiec oferowany przez konsorcjum Airbusa - "Program EC-725 Caracal-Polska". Do przetargu przystąpiły także zakłady PZL-Świdnik, należące do włosko-brytyjskiej grupy AgustaWestland, ze śmigłowcem AW149 oraz Sikorsky z PZL Mielec ze śmigłowcem S70i Black Hawk.
Przeciąganie rozmów offsetowych
Oficjalnie można usłyszeć, że trwają rozmowy i negocjacje w sprawie umowy offsetowej (czyli francuskich inwestycji w polską gospodarkę). Bez offsetu kontrakt nie może być podpisany. Nieoficjalnie, że toczy się gra, aby dać sobie więcej czasu na zakończenie sporu. O kontrakcie rozmawiał z przedstawicielami francuskiej administracji szef MON Antoni Macierewicz, w negocjacje włączyła się premier Beata Szydło.
Pożądany kompromis
W nieoficjalnych rozmowach można usłyszeć, że przeciąganie rozmów dotyczących offsetu oraz „podnoszenie poprzeczki” to przyjęta strategia, żeby do podpisania kontraktu nie doprowadzić. Istnieje oczywiście ryzyko, że Paryż wystąpi o odszkodowanie – i tu padają różne kwoty, nawet astronomiczny miliard złotych. Ale według osób zaangażowanych w prace nad przetargiem, realnie to nie więcej niż kilkadziesiąt milionów złotych. Obie strony wolałyby jednak zakończyć spór kompromisem. Polski rząd, żeby uniknąć tarć politycznych i odszkodowań, a Airbus, żeby awantura nie zaszkodziła jego reputacji. Według naszych informacji Francuzi mogliby się zgodzić na zmniejszenie kontraktu do 20 śmigłowców (z 50). Po polskiej stronie można usłyszeć, że jesteśmy gotowi do zakupu około dziesięciu sztuk Caracali.
Te maszyny weszłyby do służby w Marynarce Wojennej do wykonywania zadań z lądu na morzu, m.in. misji ratowniczych. To akurat pilna potrzeba, bo od 2017 do 2020 r. z użytku muszą wyjść śmigłowce Mi-14. Ten scenariusz jest prosty, bo w procedurze postępowania przetargowego jest furtka. Można zredukować liczbę zamawianych śmigłowców bez podawania przyczyn. Takie zamknięcie przetargu byłoby w obecnej sytuacji najkorzystniejsze. I zapewniło MON dużą elastyczność w podejmowaniu kolejnych decyzji, co kupić na wyposażenie polskiej armii. W takiej sytuacji do gry zapewne weszłyby zakłady lotnicze w Mielcu, które produkują amerykańskie black hawki. Koncern deklaruje, że w siedem miesięcy jest w stanie dostarczyć siedem maszyn tego typu. Są w zasadzie gotowe. W tej koncepcji MON zamawiałby śmigłowce różnego typu pod określone zadania. Korzystając zapewne z procedur bezprzetargowych, motywując to pilną potrzebą wiążącą się z bezpieczeństwem państwa. Zamówienia byłyby systematyczne, w rytm wycofywania ze służby starych maszyn. Z ofertą pod nowe zamówienia mógłby też wystąpić PZL Świdnik ze swoimi AW149.
Więcej o przetargu dowiesz się z tekstu: "Kto uziemił śmigłowce". Głos w sprawie zabrał też autor artykułu Cezary Bielakowski: "Dlaczego MON reaguje tak nerwowo" i "Do MON pod rozwagę". Do publikacji "Wprost" odniósł się także poseł PiS Michał Jach. Na zarzuty MON odpowiedział także redaktor naczelny Wprost Tomasz Wróblewski.. Podczas posiedzenia sejmowej komisji obrony narodowej, która odbyła się w listopadzie, minister obrony narodowej Antoni Macierewicz zapowiedział sprawdzenie kontraktu, a najnowsze doniesienia prasowe informują o próbach wycofania się z przetargu..
IAR, Wprost.pl