Przed sądem oskarżona matka dzieci nie przyznała się do winy. Nie chciała składać wyjaśnień ani odpowiadać na pytania sądu. W związku z tym sąd odczytywał jej wyjaśnienia z prokuratury. Kobieta utrzymuje w nich, że pierwszy z bliźniaków zmarł w sposób naturalny, ponieważ chorował m.in. na nerki. Po jego śmierci ojciec dzieci postanowił, że on i żona oraz dwójka pozostałych dzieci popełnią samobójstwo zażywając tabletki relanium. Kobieta utrzymuje, że ona nie chciała popełniać samobójstwa. Po zażyciu tabletek zmarł drugi z bliźniaków. Według oskarżonej, to także mąż kazał jej ukrywać kolejne ciąże i on odebrał jeden z porodów. Martwe noworodki mężczyzna ukrywał w beczkach, ukrytych w szafie ich mieszkania w centrum Łodzi.
Krzysztof N. przyznał się jedynie do zarzutu przyczynienia się do śmierci pierwszego z bliźniaków. Powiedział, że czuje się winny śmierci tylko pierwszego z bliźniaków, ponieważ - jak mówił - mimo jego choroby nie chodził z nim do lekarza. On także odmówił składania wyjaśnień i odpowiadał tylko na pytania obrońcy. W prokuraturze początkowo przyznał się do wszystkich zbrodni, bo, jak teraz twierdzi, było mu wszystko jedno i chciał wziąć całą winę na siebie. Mężczyzna podaje inną wersję okoliczności próby samobójstwa. Według niego, było to wspólne postanowienie małżonków i to jego żona kupiła tabletki relanium i podała je dzieciom. Jak zeznał, powiedział później córce Monice, że jeśli komuś o tym powie, to ją zabiorą od rodziców, a ona bała się tego.
Oskarżeni zostali poddani obserwacji psychiatrycznej. Badający ich biegli psychiatrzy orzekli, że Krzysztof N. był poczytalny w chwili popełniania zbrodni, a jego żona tylko w nieznacznym stopniu miała ograniczoną poczytalność w odniesieniu do dwóch zarzucanych jej czynów.
Według psychiatry Janusza Bieli, Krzysztof N. nie realizuje norm społecznych, jest nadpobudliwy i skłonny do samoagresji. Kobieta zaś jest ociężała umysłowo i nie ma wykształconej uczuciowości wyższej. Według biegłego, była matką właściwie tylko dla jednego dziecka - Moniki - którą oboje rodzice na swój sposób kochali.
Kolejna rozprawa odbędzie się w piątek. Wtedy też zeznawać będą biegli z zakresu medycyny sądowej; sąd zapoznać się ma też z nagraniem zeznań 12-letniej Moniki.
Pod koniec kwietnia ubiegłego roku w szafie w mieszkaniu małżeństwa N. policja znalazła szczelnie zamknięte beczki, w których ukryte były zmumifikowane zwłoki czwórki dzieci. W mieszkaniu zatrzymano matkę dzieci, która była w szóstym miesiącu ciąży. Ojciec został zatrzymany w policyjnej obławie kilkanaście godzin później w parku w pobliżu swojego domu.
Z ustaleń prokuratury wynika, że w 1999 r. małżonkowie nie udzielili pomocy chorującemu Kamilowi - jednemu z bliźniaków - i w ten sposób doprowadzili do jego śmierci. Ciało chłopca włożyli do beczki. Później postanowili pozbawić życia dwójkę kolejnych dzieci. Otruli drugiego z bliźniaków - Adama - podając mu tabletki relanium. Według prokuratury, działali z motywacji zasługującej na szczególne potępienie, dokonując zabójstwa własnego dziecka dla ukrycia dokonanej wcześniej zbrodni.
Próbowali też otruć tabletkami relanium najstarszą córkę - Monikę. Zamiar się nie powiódł z uwagi na zbyt małą dawkę leku. Od tego czasu znęcali się nad nią psychicznie. Monika praktycznie żyła w zamknięciu, była bardzo ściśle przez nich pilnowana i nie chodziła do szkoły. Spowodowało to uraz psychiczny i ogromne zaniedbanie środowiskowe dziecka.
Rok później - jak twierdzi prokuratura - małżonkowie udusili noworodka płci żeńskiej, zatykając mu górne drogi oddechowe kawałkami waty. Ostatniej zbrodni dokonali w 2001 r. Zabili swoje nowo narodzone dziecko - tym razem był to chłopiec. Po urodzeniu włożyli noworodka do foliowego worka, ten zakleili taśmą i włożyli do beczki. Obojgu grozi kara dożywotniego więzienia.
We wrześniu ub. r. sąd rodzinny odebrał im władzę rodzicielską nad Moniką i Sandrą, urodzoną już w więziennym szpitalu. Obie przebywają obecnie w rodzinach zastępczych.
Bulwersujące w tej sprawie było również to, że małżonkowie N. od 1997 r. mieli ograniczoną władzę rodzicielską i ustanowionego kuratora. Kurator od września 1999 r. nie miał jednak z rodziną kontaktu, bo nie mógł jej zastać w mieszkaniu. Na początku 2000 r. wystąpił do sądu o umieszczenie dzieci w domu dziecka. Rodzice nie stawiali się na posiedzenia i nie odbierali wezwań. Sąd rodzinny postanowił jednak nie zmieniać środka zapobiegawczego.
Sędzia rodzinna, która zajmowała się sprawą, stanęła przed sądem dyscyplinarnym. Dobrowolnie poddała się karze i została ukarana naganą. Po wyjściu na jaw okoliczności sprawy Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej zwolnił dyscyplinarnie za zaniedbanie obowiązków służbowych pracownika socjalnego, który opiekował się tą rodziną. Pracę stracił także jego przełożony. Do błędów przyznała się też policja.
em, pap