Odklejacz Tyczyński
Pierwszą osobą, która po niemal piętnastu latach doszła do wniosku, że Polacy nie słuchają polityków, albo słuchają ich coraz mniej chętnie, i odważyła się ich odkleić od mikrofonów, był prezes RMF FM Stanisław Tyczyński. Przed rokiem po wakacyjnej przerwie wywiady z politykami nie wróciły na antenę. W okolicach krakowskiego kopca Kościuszki nie zaobserwowano jednak demonstracji rozczarowanych słuchaczy. Słuchalność RMF w porannym prime time wciąż rośnie, i to zdecydowanie szybciej niż w innych pasmach. Podobny manewr jak Tyczyński wykonali mniej więcej w tym samym czasie Mariusz i Piotr Walterowie. Zaproponowali przeniesienie programu Moniki Olejnik "Kropka nad i" z TVN do informacyjnego TVN 24. Olejnik się nie zgodziła i od początku września możemy ją oglądać w publicznej Jedynce w programie "Prosto w oczy".
Prosto do Olejnik podążają po znojnym dniu politycy, których wysłuchaliśmy wcześniej w stacjach radiowych, w TVN 24 oraz w publicznej TVP 3. A to i tak pewien postęp, bo do niedawna tych samych zmęczonych pracą dla Polski osobników mogliśmy oglądać codziennie w "Gościu Jedynki" (ulubionym programie SLD), "Monitorze Wiadomości" (również TVP 1), "Politycznym graffiti" (Polsat), w niesławnej pamięci "Tygodniku politycznym Jedynki" (zwoływanym przez Andrzeja Kwiatkowskiego zlocie wysłanników Sejmu, rządu i prezydenta), "Linii specjalnej" (antena Dwójki na godzinę oddana jednemu działaczowi!) i najbardziej kuriozalnym programie politycznym w dziejach światowej telewizji, czyli w "Forum".
Ścinanie gadających głów
Kuriozalność programu "Forum", którą dostrzega nawet prowadzący go Kamil Durczok (nieoficjalnie mówi się, że wkrótce zrezygnuje), polega na tym, że mocą rozporządzenia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji przedstawiciele wszystkich partii, na które głosowało więcej niż 3 proc. wyborców, muszą tam zostać zaproszeni. W cywilizowanych krajach zaprasza się do telewizji polityków, którzy mają coś ważnego do powiedzenia. W krajach totalitarnych polityk mówi, co chce. Tymczasem "Forum" to ni pies, ni wydra, liczy się procenty głosów i czas wystąpień, podczas których można wygłaszać deklaracje. Dlatego politycy zamiast mówić deklamują - najczęściej idiotyzmy.
Polskie media elektroniczne są dotknięte czymś, co można by nazwać syndromem "Forum". Kiedy TVN zrezygnował z "Kropki nad i" Moniki Olejnik, biadano nad upadkiem stacji. Tymczasem jej szefowie doskonale wyczuli, że forma wywiadu politycznego w dobie atrakcyjnych telewizyjnych widowisk to anachronizm. Prof. Wiesław Godzic, medioznawca, autor książki o współczesnych gatunkach telewizyjnych, zauważa, że gadające głowy polityków są specjalnością środkowoeuropejską. - Nigdzie indziej nie pozwala się politykom na tak obszerne prezentowanie poglądów w dowolnych kwestiach. Nigdzie indziej nie zostaje się też gwiazdą dziennikarstwa dlatego, że potrafi się zadawać pytania politykom i egzekwować odpowiedzi. To powinien umieć każdy dziennikarz - mówi Godzic. Jesienny wysyp telewizyjnej publicystyki pitraszonej przez największe gwiazdy polskiego dziennikarstwa pokazuje przynajmniej dwa zjawiska. Po pierwsze, kończy się czas gadających głów, statycznych rozmów politycznych, których niekwestionowaną królową była przez lata Monika Olejnik. Po drugie, pojawiły się nieśmiałe próby pożenienia publicystyki z rozrywką. Wciąż przeważa talk, ale tu i ówdzie kiełkuje show, do którego wszak telewizja jest stworzona. Kamil Durczok w "Debacie" zaprasza rozemocjonowany tłum gości, u Jacka Żakowskiego pływa dostojny sum, a Piotr Najsztub rozmawia z Romanem Giertychem na gigantycznych obcasach, by mu dorównać wzrostem. Gwiazdy naszego dziennikarstwa nieśmiało próbują stworzyć coś, co w USA zwie się info-entertainment lub political-entertainment. Na razie są to próby średnio udane. By się powiodły, trzeba ostatecznie ściąć gadające głowy. Oczekiwano tego od Tomasza Lisa. Ale jego nowy polsatowski program "Co z tą Polską?" na pewno nie jest wytyczeniem nowego standardu. Lisowi udało się zamerykanizować newsy, ale nad rewolucją publicystyczną musi jeszcze popracować.
Nudny anachronizm
Według badań amerykańskich, tzw. attention spent, czyli skupienie uwagi przeciętnego widza, wynosi około 8 minut. Dlatego nikt przy zdrowych zmysłach nie zaproponuje w prime time 15-minutowej rozmowy z politykiem na tematy bieżące. Propozycja w rodzaju programu "Prosto w oczy" to pomysł powrotu do prehistorii telewizji. TVP chwali się sukcesem i 2,5--milionową widownią. Tyle że z prowadzonych od ośmiu lat badań AGB wynika, że po "Wiadomościach" można puścić cokolwiek, a i tak telewizory będą włączone w dwóch, trzech milionach domów. Skacząc po telewizyjnych kanałach, możemy się zatrzymać na scenie, która może się zdarzyć tylko w polskiej telewizji. Oto dwóch albo więcej polityków wrzeszczy na siebie, a prowadzący debatę dziennikarz rozpaczliwie próbuje odzyskać kontrolę nad programem. Ostatnio takie sytuacje mogliśmy oglądać u Moniki Olejnik (Lech Kaczyński kontra Marek Borowski) i Bogdana Rymanowskiego (szalejący Andrzej Lepper i kpiący z niego Jan Rokita). - W Polsce istnieje recepta na udany program: trzeba zaprosić dwóch polityków, którzy się nie lubią, i niech się kłócą - mówi Tomasz Sekielski, który w TVN 24 wspólnie z Andrzejem Morozowskim prowadzi "Prześwietlenie". - To potwornie oklepana formuła, tak jak i w ogóle schemat wywiadu z politykami. Oni rzadko bywają dobrymi rozmówcami. Zresztą, skoro kreują pewne wydarzenia, to dlaczego mają je jeszcze komentować? - dodaje Sekielski. Sekunduje mu Kamil Durczok. - Czas programów, które politycy traktują niczym przedłużenie sejmowej mównicy, już minął - twierdzi Durczok. - Rozmowy z politykami to schodząca formuła. W Polsce jest może pięciu polityków, którzy potrafią ciekawie mówić - dodaje Dorota Gawryluk, prowadząca do niedawna w Polsacie "Polityczne graffiti". Ma jednak receptę na to, co z tym począć. - Ja coraz rzadziej pytam o kwestie merytoryczne, a coraz częściej o sprawy ludzkie - mówi Gawryluk. - Ile razy można kogoś pytać, czy poprze rząd Belki? To w ogóle nie jest ciekawe - wzdryga się Sekielski. Jego zdaniem, korzystnym dla widza zabiegiem jest zapraszanie do programów o polityce ludzi spoza polityki. Gdy rozgrywała się tragedia w Biesłanie, zaprosił rapera Eldo, który przeszedł na islam. Jego punkt widzenia wydał mu się ciekawszy od tego, co na wszystkich kanałach recytowali Polko, Petelicki czy Dziewulski. Prowadzący "Prześwietlenie" Sekielski i Morozowski wyglądają na poważnych dziennikarzy, ale przyprawiają program kilkoma szczyptami humoru. Kłócą się na wizji, żartują z siebie i gości. Ponieważ wychodzi im to nieźle, od ich programu do show jest już blisko. Tym bardziej że autorzy "Prześwietlenia" potrafią korzystać ze środków telewizyjnych. Gdy pytali Leszka Millera o jego słynną goebbelsowską metaforę, pokazywali filmy z bunkra Hitlera, w tym zdjęcia martwego Goebbelsa.
Tradycyjnego wywiadu politycznego broni Monika Olejnik, klasyk gatunku. - To nie formuła się wypaliła, lecz politycy. Opatrzyły się ich twarze, znudziły tematy. Wybory i nowy parlament zmienią tę sytuację - przekonuje. Jej zdaniem, wywiad telewizyjny przeżyje. - Jeżeli Larry King od lat rozmawia z politykami, to dlaczego ja mam tego nie robić? I czy w ramach robienia show mam zapraszać do studia tańczące panienki? - pyta. Tyle że Larry King już od dawna zaprasza głównie gwiazdy, a jego program ma coraz więcej cech show.
Mariusz Cieślik
Igor Zalewski
Pełny tekst w najnowszym 1141 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 4 października
W tym samym numerze: Lobotomia Nobla (Niektórym uczonym trzeba odebrać Nagrodę Nobla)