Byłym sanitariuszom zarzuca się także fałszowanie recept na pavulon, a całej czwórce przyjęcie od kilkunastu do ponad 70 tysięcy złotych łapówek od firm pogrzebowych w zamian za informacje o zgonach pacjentów.
Przed sądem stanie też dwóch lekarzy. Byłemu lekarzowi pogotowia Januszowi K. prokuratura zarzuciła m.in. zaniechanie podjęcia akcji reanimacyjnej wobec 10 pacjentów, drugiemu z lekarzy Pawłowi W. - 4 pacjentów. W ten sposób - zdaniem prokuratury - narazili oni pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślnie doprowadzili do ich śmierci. Lekarzom grozi kara od roku do 10 lat więzienia.
Jak poinformowała Grażyna Jeżewska z biura prasowego Sądu Okręgowego w Łodzi, sprawa ta prawdopodobnie pojawi się na wokandzie nie wcześniej niż w kwietniu przyszłego roku ze względu na toczące się w sądzie dwa duże procesy tzw. łódzkiej ośmiornicy. Dodała, że w procesie przesłuchanych ma być 153 świadków, 28 pokrzywdzonych i siedmiu biegłych.
W styczniu 2002 r. "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź ujawniły, że w łódzkim pogotowiu handlowano informacjami o zgonach, a - być może - celowo zabijano pacjentów. Media podały, że istnieją poszlaki, iż niektórym chorym podawano lek zwiotczający mięśnie, co w określonych przypadkach powodowało ich śmierć.
Prokuratura Apelacyjna w Łodzi również w styczniu 2002 r. wszczęła śledztwo w tej sprawie po doniesieniu kierownictwa wojewódzkiej stacji pogotowia ratunkowego, którego wewnętrzna kontrola wykazała nadmierne zużycie pavulonu w dwóch zespołach wyjazdowych. W tych zespołach istniał niewytłumaczalny odsetek zgonów pacjentów.
Sprawą zajęła się specjalna grupa policjantów z łódzkiego zarządu Centralnego Biura Śledczego i prokuratorów z Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi.
Po prawie trzech latach śledztwa "z przykrością trzeba przyznać, że to co wydawało się niemożliwe okazało się prawdą". "Spotkaliśmy się z patologią i działalnością niemalże mafijną wąskiej grupy osób" - poinformowała na konferencji prasowej rzeczniczka Prokuratury Apelacyjnej Małgorzata Glapska-Dudkiewicz. Podkreśliła jednocześnie, że nie można postawić znaku równości pomiędzy tą kilkunastoosobową grupą, a pozostałymi pracownikami łódzkiej stacji pogotowia. "To niewątpliwie dzięki determinacji i zaangażowaniu tej znacznej części środowiska pogotowia i jego dyrekcji oraz współpracy tych osób z organami ścigania sprawa ta ujrzała światło dzienne" - powiedziała.
Przyznała, że śledztwo trwa tak długo, bowiem jest wyjątkowe mozolne. "Wymaga analizy i opracowania tysięcy dokumentów, dziesiątków tysięcy analiz bilingów. Cała sprawa liczy już 1777 tomów" - wyjaśniła. Podkreśliła, że prokuratura korzystała w tej sprawie z wielu różnych opinii biegłych z zakresu medycyny sądowej, pisma ręcznego, toksykologii oraz z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych.
"To nie koniec sprawy stacji pogotowia. To początek końca; pierwszy, ale nie ostatni akt oskarżenia w tej sprawie"- dodała prokurator. Główne wątki prokuratorskiego śledztwa dotyczą korupcji oraz pozbawiania życia pacjentów poprzez stosowanie niewłaściwej terapii medycznej bądź niewłaściwych leków.
W wątku korupcyjnym podejrzanych jest 41 osób - pracowników pogotowia oraz pracowników i właścicieli zakładów pogrzebowych; w drugim wątku - czterech lekarzy, którym dotąd zarzucono popełnienie 26 przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu.
ss, em, pap
Czytaj też: Polowanie na skóry