W IPN nieoficjalnie powiedziano, że Wildstein prawdopodobnie nie wyniósł listy z czytelni, bo po wstępnym badaniu komputerów nie odnotowano, by ktoś kopiował dane z ich twardych dysków. Początkowo przypuszczano, że dziennikarz podłączył się do komputera w czytelni IPN najprawdopodobniej za pomocą tzw. pen drive'a - niewielkiej przenośnej karty pamięci o dużej pojemności.
Tzw. "lista Wildsteina" to lista katalogowa 240 tys. nazwisk osób, których akta są przechowywane w IPN. Jest ona dostępna w czytelni jawnej IPN na dwóch komputerach, podłączonych do bazy 240 tysięcy nazwisk z nadanymi im przez IPN sygnaturami ich "teczek". Mogą z niej korzystać naukowcy, dziennikarze i osoby, którym nadano status pokrzywdzonego, chcący wyszukać interesujące ich materiały. Lista jest nadal dostępna w IPN, w czytelni jawnej. Ciechanowski zdementował informacje podawane przez niektóre media jakoby dostęp do niej został zablokowany do czasu wyjaśnienia sprawy.
Nie jest to jednak - co podkreśla sam Wildstein - lista agentów, są na niej zarówno funkcjonariusze UB i SB oraz różnego typu współpracownicy SB, a także tacy, których SB dopiero wytypowała do zwerbowania na tajnych współpracowników, co zresztą mogło się odbywać drogą szantażu czy "złamania". Jak mówi Leon Kieres, na liście są też osoby pokrzywdzone. "Dopiero zwrócenie się o +teczkę+ osoby z listy i jej dokładna analiza pozwoli stwierdzić, czy ta osoba była agentem, czy pokrzywdzonym" - głosi oficjalne stanowisko IPN.
Według członka kolegium IPN prof. Andrzeja Friszkego, na podstawie tej listy katalogowej nie da się oddzielić współpracowników od pokrzywdzonych. Lista to jedynie imiona i nazwiska oraz sygnatura, pod którą teczka danej osoby jest przechowywana w IPN. "Jeśli numer poprzedza jedno +0+ - oznacza, że to pracownik UB lub SB; +00+ - że to osoba zakwalifikowana przez SB jako tajny współpracownik lub kandydat na tajnego współpracownika" - tłumaczył prof. Friszke w niedzielę w TVP.
Każdy uprawniony, chcący zapoznać się z aktami IPN (także listą nazwisk) wypełnia stosowny wniosek. Podaje w nim swe dane osobiste, nazwę pracodawcy, informuje IPN czy ma status pokrzywdzonego i oświadcza, że jest świadom odpowiedzialności karnej za wprowadzenie IPN w błąd co do statusu pokrzywdzonego (do 3 lat więzienia), a także stwierdza, iż zapoznał się z ustawami o: ochronie informacji niejawnych, ochronie danych osobowych, a także wie, że Kodeks cywilny nakazuje ochronę dóbr osobistych osób trzecich.
"Zawarte w udostępnionych mi dokumentach informacje wykorzystam w sposób nienaruszający prawnej ochrony danych osobowych i dóbr osobistych osób, których dotyczą" - pod takim zdaniem wnioskodawca także musi się podpisać. Poniżej wnioskodawca podaje cel wykorzystania udostępnionych mu materiałów: temat pracy i zakres badań, które chce przeprowadzić.
Listę sporządza IPN od czerwca 2004 r., na polecenie kolegium IPN. "Bez niej udostępnianie materiałów Instytutu przebiegałoby o wiele wolniej" - mówił Kieres PAP w sobotę. Dodał, że docelowo będzie na niej w sumie ok. 1,5 mln nazwisk, chyba że kolegium zdecyduje, by prace nad nią wstrzymać.
Ustawa o IPN stanowi, że dokumenty zawierające dane o pokrzywdzonych lub osobach trzecich mogą być, "w niezbędnym zakresie i w sposób nie naruszający praw tych osób", wykorzystywane do postępowań lustracyjnych, do wykonania ustawy o kombatantach (IPN wydaje represjonowanym przez organa bezpieczeństwa PRL zaświadczenia potrzebne do spraw kombatanckich), a także do prowadzenia badań naukowych - "o ile prezes Instytutu wyrazi na to zgodę".
W opinii wicemarszałka Nałęcza, Wildstein wynosząc z IPN listę naruszył przysługujące IPN prawo do własności intelektualnej, wynikające z prawa autorskiego. Pytany o to Andrzej Arseniuk z zespołu prasowego IPN odpowiedział, że kolegium IPN będzie dyskutować w środę nad całą sprawą i odmówił ustosunkowania się do tej konkretnej kwestii.
Dr Rafał Sarbiński, specjalizujący się w dziedzinie prawa autorskiego uważa jednak, że "absurdem jest twierdzenie, że alfabetyczny zestaw nazwisk z sygnaturami, to utwór podlegający prawu autorskiemu" - powiedział podkreślając, że dopiero zestaw, wskazujący na osobistą inwencję sporządzającego, czyli np. z podziałem na określone kategorie, typy itp., może uchodzić za taki utwór.
***********
Zastępca prokuratura generalnego Kazimierz Olejnik powiedział, że prokuratura zajmie się sprawą wyniesienia z IPN katalogu nazwisk osób pojawiających się w archiwach służb specjalnych PRL, kiedy otrzyma doniesienie o popełnieniu przestępstwa.
"Albowiem my rozmawiamy, ale to są plotki, luźne dywagacje, natomiast żadnego dowodu uprawdopodobniającego, że zostało popełnione przestępstwo, prokuratura na razie - według mojej najlepszej wiedzy - nie otrzymała. Jeśli otrzymamy informację, że jest uprawdopodobniony fakt popełnienia przestępstwa, to nie mam innego wyboru, jak tylko wszcząć stosowne postępowanie i ustalić, co się tak naprawdę zdarzyło" - stwierdził Olejnik.
"Być może, a nawet na pewno, ta rzecz będzie wymagała stanowiska w rozumieniu prawa karnego, bo nie jest czymś zwyczajnym, aby zasoby danych osobowych, które zostały tylko i wyłącznie wykonane, by ułatwić pracę archiwalną, (...) były wykorzystywane niezgodnie z przeznaczeniem. Na pewno (wykorzystywanie) +zgodnie z przeznaczeniem+ nie polega na tym, że ten zasób informacji został skopiowany, a obecnie, jak słyszę, ponoć dyskietki z tymi nagraniami są rozprzestrzeniane i upubliczniane różnym osobom" - ocenił Olejnik.
(...) Rozpowszechnianie lub wykorzystywanie niezgodnie z przeznaczeniem danych osobowych stanowi przestępstwo(...)" - powiedział.
Jednak zdaniem prawników, z którymi w poniedziałek rozmawiała PAP, nie można mówić o naruszeniu jakiegoś przepisu prawa przez wyniesienie listy z IPN, dopiero ewentualne jej opublikowanie może spowodować pozwy cywilne przeciw temu, który by to zrobił. Według nich, pomówieniem byłoby bowiem opublikowanie listy, czy nawet jej fragmentów, z nieuprawnionym stwierdzeniem, że to "lista agentów", bez sprawdzenia, co kryje teczka danej osoby.
em, pap