Sąd uzasadniając wtorkową decyzję podkreślił, że wypowiedzi Kaczyńskiego nie były bezprawne i opierały się na faktach. Odnosząc się do wydawnictwa "GP" i redaktora naczelnego - przewodnicząca składu sędziowskiego Janina Dąbrowiecka powiedziała, że "ich odpowiedzialność miałaby miejsce tylko wówczas, gdyby Kaczyński swoimi wypowiedziami dopuścił się naruszenia dóbr osobistych M". "Skoro te przesłanki nie zostały spełnione, więc również to powództwo sąd oddalił" - wyjaśniła.
Edward M. poczuł się dotknięty wywiadem Kaczyńskiego z czerwca 2002 r., w którym były minister sprawiedliwości mówił: "Edward M. podejrzany o związki z zabójstwem gen. Papały w tajemniczych okolicznościach zostaje przez prokuraturę zwolniony, po czym natychmiast udaje się do restauracji, gdzie spotyka najwyższych urzędników w państwie" a także: "Edward M. uosabia związek polityki z najzwyklejszymi bandytami, najklasyczniejszą przestępczością zorganizowaną".
Sędzia Dąbrowiecka podkreśliła uzasadniając wyrok, że to, iż doszło do zatrzymania M. i jego późniejszego zwolnienia jest "niezaprzeczalnym faktem". Dodała, że M. sam składając wyjaśnienia w konsulacie powiedział, że po zwolnieniu go przez prokuraturę "jako wolny człowiek" udał się na imieniny Romana Kurnika (b. doradca b. wiceministra SWiA Zbigniewa Sobotki)". "Fakty te są bezsporne i miały miejsce, pan Lech Kaczyński udzielił wywiadu na ten temat i jego komentarz jest jego własnym komentarzem - do czego ma prawo" - powiedziała.
Pełnomocnicy prezydenta Warszawy i gazety zwracali we wtorek uwagę, że fakty przedstawione w "GP" w 2002 r. potwierdziły się, a M. jest obecnie ścigany międzynarodowym listem gończym. Podkreślali też, że Kaczyński nie podał nazwiska biznesmena, a dziennikarze początkowo nie byli pewni, o kogo chodzi.
We wtorek miał zeznawać b. szef warszawskiej prokuratury apelacyjnej Zygmunt Kapusta w sprawie zwolnienia Edwarda M. Ponieważ jednak "ze względu na zagrożenie dla dobra państwa" nie został zwolniony z tajemnicy państwowej, do zeznań nie doszło.
Przed ogłoszeniem wyroku zeznawał natomiast Kaczyński. Potwierdził, że udzielając wywiadu miał informacje, iż M. został wskazany przez płatnego zabójcę z Trójmiasta jako osoba, która szukała chętnego do zabicia "dużego psa" - co wśród gangsterów oznaczyło wysoko postawionego funkcjonariusza policji. Jak wyjaśnił, z informacji, które miał od dobrze poinformowanych osób, wynikało, że w tych poszukiwaniach M. towarzyszyli: Andrzej Z. "Słowik" (jeden z szefów "Pruszkowa", któremu prokuratura chce rozszerzyć zarzuty o nakłanianie do zabójstwa gen. Papały) i Ryszard Bogucki (skazany już za nakłanianie do tego zabójstwa).
Dodał, że miał też informacje o naciskach ze strony ministerstwa sprawiedliwości na prokuraturę w sprawie zwolnienia M. Wyjaśnił też, że jego wypowiedzi dla "GP" i później dla innych mediów służyły elementarnemu interesowi publicznemu. "Został wypuszczony człowiek, na którym ciążyło mocno uzasadnione podejrzenie, że miał związek z zabójstwem szefa policji" - podkreślił Kaczyński.
Po ogłoszeniu wyroku powiedział, że "zaniechania z 2002 r. (zwolnienie M.) były niewyobrażalnym skandalem. "Mam nadzieję, że ludzie odpowiedzialni za to, że M. wyszedł na wolność, a nie jestem pewien czy rzeczywiste decyzje podejmował prokurator Karol Napierski (media donosiły, że z jego polecenia biznesmena zwolniono), poniosą za to odpowiedzialność. Chodzi o fakt w Europie niezwykle rzadko spotykany - dokonano zabójstwa szefa policji, bardzo prawdopodobny zleceniodawca był w zasięgu ręki i został wypuszczony" - zaznaczył.
Nadinsp. Marek Papała został zastrzelony 25 czerwca 1998 roku na parkingu w samochodzie, przed swoim mieszkaniem w Warszawie. Wniosek o aresztowanie i ekstradycję Edwarda M. został przesłany departamentowi sprawiedliwości USA na początku kwietnia.
ss, pap