"Zasada jest ustalona dawno i oczywista w praktyce państw demokratycznych: kto wygrywa, ten ma premiera. Tu nie potrzeba żadnego kompromisu: my mamy o jeden mandat więcej, to mamy premiera, oni mają o jeden mandat więcej - oni mają premiera" - powiedział lider PiS.
"Jeśli mój brat wygra, a ja będę już premierem, to wtedy trzeba się będzie zastanowić. Wyniki dwóch badań w tej sprawie wskazują na to, że większość społeczeństwa taką sytuację uznawałaby za niedobrą, a nie należy utrudniać sytuacji rządu, który ma i tak przed sobą ogromne zadania. Wtedy gotów jestem ustąpić. Ale tylko wtedy, jeżeli mój brat wygra i jeżeli będzie oczywiste, że moja obecność jest źle przyjmowana i będzie obciążeniem" - powiedział Jarosław Kaczyński.
Jak stwierdził, widziałby "co najmniej dwie kandydatury z PiS-u" na swoje miejsce". Nie chciał jednak podać nazwisk, uznał, że "jest jeszcze zbyt wcześnie, nie należy robić zamieszania".
W przypadku gdyby PiS nie uzyskał przewagi w wyborach, "twardo będzie stawiać sprawę, by pozostawiono mu kwestie państwa". "Mieliśmy przez wiele lat lepsze niż nasi koledzy rozeznanie tych kwestii i wykazaliśmy bardzo dużo determinacji i to w czasach, kiedy to nie było popularne. Mamy więc też legitymację moralną" - uważa Jarosław Kaczyński.
Jak przyznał, myśli o ministerstwie spraw wewnętrznych i ministerstwie sprawiedliwości. PiS "interesuje również minister, który koordynuje służby specjalne, bo taki resort powinien ponownie zostać powołany, a na jego czele stanąć powinien nie polityk, lecz oficer tych służb".
J.Kaczyński mówił również o rolnictwie i ochronie środowiska, ministerstwie edukacji, kultury. "W żadnym razie nie rezygnujemy ze sfery gospodarczej. Chcielibyśmy mieć ministra Skarbu Państwa, interesuje nas także ministerstwo gospodarki" - powiedział lider PiS.
Dla koalicjantów - jak stwierdził - pozostaje ministerstwo obrony i ministerstwo spraw zagranicznych.
"Jeśli Platforma z nami przegra, to sądzimy, że ma dobrego specjalistę od spraw zagranicznych" - zaznaczył Kaczyński.
"Poza tym, gdyby Jan Rokita wszedł do rządu, a powinien wejść - no nie złożył takiej deklaracji i to podważyło moją deklarację, że ja wejdę do jego rządu, bo mu to obiecałem kiedyś w takiej rozmowie w cztery oczy. On chciał tego, ale, oczywiście, na zasadzie wzajemności. Jeżeli on uznaje, że nie może być moim podwładnym, to ja, starszy od niego o 10 lat - i to co do dnia - też nie mogę takiej sytuacji przyjąć. Jeżeli on tak powiedział, a to najwyraźniej jest wyraz jego szczerości, no to i ja wejdę do jego rządu tylko wtedy, jeżeli uznam, że to jest z jakichś względów bardzo potrzebne. Jeżeli nie uznam, że jest bardzo potrzebne, to nie wejdę. Ja nie należę do tych ludzi, którzy się pchają" - mówił J. Kaczyński.
Pytany, jakie stanowisko zaproponowałby Rokicie w swoim rządzie i jakie ewentualnie widziałby stanowisko dla siebie w rządzie Rokity, Kaczyński odparł: "W obydwu przypadkach byłoby to stanowisko wicepremiera. Natomiast z tym musiałby się łączyć jakiś resort. Ja ostatnio mówiłem, że Jan Rokita byłby jako polityk wagi ciężkiej dobrym kandydatem do ministra spraw zagranicznych. Normalnie na świecie, w każdym razie w Europie, uważa się, że ten numer dwa w rządzie to jest minister spraw zagranicznych i to bym zaproponował Janowi Rokicie. Ale on oczywiście mógłby mieć jakieś inne opcje".
Sprawami wewnętrznymi kierowałby wtedy Ludwik Dorn, a Zbigniew Ziobro zostałby sekretarzem stanu w resorcie sprawiedliwości, kierującym resortem. Lider PiS podkreślił jednak, że na takie rozmowy będzie jednak czas po wyborach.
Według Kaczyńskiego, poprzez "sprawę Anny Jaruckiej" "Włodzimierz Cimoszewicz otrzymał potężny cios, teraz następują działania, które mają to odwrócić, ale to jest trudne". Wzmocnienie kandydatury Donalda Tuska (PO) na prezydenta poprzez rezygnację Zbigniewa Religi nie ma jednak - jak powiedział - większego znaczenia.
Jak stwierdził, PiS w obecnej kampanii obawia się "sfery nadużycia", tego, że media publiczne zachowają się w sposób skrajnie nieobiektywny wobec PiS, pomniejszając jego rolę.
ks, pap