Dyrektor pogotowia wiedział o "łowcach skór"?

Dyrektor pogotowia wiedział o "łowcach skór"?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przed wybuchem afery "łowców skór" w 2001 roku ówczesny dyrektor łódzkiego pogotowia był informowany o  podejrzeniu podawania pacjentom pavulonu przez jednego z sanitariuszy.
Wynika tak z zeznań byłego kierownika działu usług w  łódzkim pogotowiu, który we wtorek zeznawał jako świadek w głośnym procesie "łowców skór".

Z zeznań świadka wynika również, że w pogotowiu nie było kontroli nad lekami wydawanymi zespołom karetek, a sprawa handlu informacjami o zgonach pacjentów była powszechnie znana. Na ławie oskarżonych w toczącym się od pół roku przed łódzkim Sądem Okręgowym procesie zasiada dwóch b. sanitariuszy i dwóch b. lekarzy pogotowia ratunkowego.

Zeznający we wtorek lekarz Marcin W. pracował w pogotowiu przez 10 lat. Przed zwolnieniem w 2001 roku był kierownikiem działu usług odpowiedzialnym m.in. za organizację pracy, obsadę zespołów i kontakty z lekarzami i pacjentami.

Świadek zeznał, że w 2001 roku jeden z ratowników medycznych przekazał mu informacje, iż jeden z oskarżonych obecnie sanitariuszy Andrzej N. wstrzykuje pacjentom pavulon. "Wysnułem wniosek, że to odbywa się bez wiedzy lekarza i może to stanowić zagrożenie dla pacjentów" - mówił świadek.

Przyznał, że zaniepokojony i zaszokowany razem z zastępcą dyrektora Januszem Morawskim poinformowali o tym ówczesnego dyrektora pogotowia, ale ten - według świadka - nic nie zrobił w  tej sprawie.

Podczas wtorkowej rozprawy sąd pytał lekarza m.in. o zasady wydawania leków z magazynu pogotowia, bo jak mówił sędzia -  istnieje opinia, że do magazynu leków mogła wejść nawet sprzątaczka i wydawać leki. Z zeznań świadka wynika, że w  pogotowiu nie było żadnego mechanizmu kontrolnego, a także regulaminu dotyczącego zasad zaopatrywania się w magazynie leków przez karetki pogotowia. Nikt również nie kontrolował, czy zgadza się ilość lekarstw zużytych podczas wizyty, a wypisywanych następnie na receptach i pobieranych z magazynu.

Sąd dociekał dlaczego właśnie w łódzkim pogotowiu wykorzystywany był pavulon i było tak duże jego zużycie. Zdaniem świadka, obecność tego leku w walizce pogotowia nie budziła wątpliwości. Nie kontrolował on merytorycznej zasadności użycia tego leku i nie zwrócił uwagi na to, że był on nadmiernie zużywany. Nie potrafił również powiedzieć jak to było możliwe, że  miesiącami pavulon wyciekał w dużych ilościach z magazynu i nikt tego nie zauważył. "Jak widać mechanizm kontrolny był niezadowalający" - stwierdził.

Przyznał przed sądem - potwierdzając zeznania innych świadków - że dochodziło do nieprawidłowości w dysponowaniu zespołami wyjazdowymi przez niektórych dyspozytorów. Według niego, zdarzały się przypadki, że inne zespoły niż powinny kierowane były do  przypadków zgonów. Dotyczyło to przede wszystkim dyspozytora Tomasza S. Jego praca budziła największe zastrzeżenia - mówił świadek. Według niego, z analizy niektórych takich przypadków "wydawało się, że są to powiązania koleżeńskie, po linii przynależności związkowej" - mówił świadek. (Tomasz S. był szefem Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego. Prokuratura przedstawiła mu dotąd zarzuty w wątku korupcyjnym - przyjęcia 60 tys. złotych w zamian za informacje o zgonach - PAP).

Według świadka, ówczesny dyrektor pogotowia był przez niego informowany o takich przypadkach. Czy podjął jakieś działania? -  pytał sąd. W sprawach personalnych nie było żadnych działań -  mówił świadek.

Pytany dlaczego on sam nie podjął takich działań, np. nie  rozmawiał z dyspozytorami mimo, że był ich bezpośrednim przełożonym świadek stwierdził, że informował o tym dyrektora. "To  on rządził, a ja byłem od roboty" - oświadczył.

Relacjonował też przypadek, gdy dyspozytor Tomasz S. wysłał karetkę pogotowia... do sklepu po wódkę. Świadek wnioskował wtedy do dyrektora o ukaranie Tomasza S. Ten nie został jednak ukarany, za to pracę stracił lekarz z tego zespołu karetki.

Świadek przyznał, że "tajemnicą poliszynela" było to, że  niektórzy pracownicy pogotowia informowali zakłady pogrzebowe o  zgonach pacjentów i dostawali za to wynagrodzenie. Słyszał też, że  dochodziło do kłótni i nieporozumień pomiędzy pracownikami, którzy rywalizowali o informacje o zgonach. Stwierdził, że pracownicy z  handlu informacjami mogli dorobić nawet drugą pensję.

Lekarz mówił też, że - o ile pamięta - były zarządzenia zakazujące takich praktyk, ale nie odniosły żadnego skutku.

Byli sanitariusze Andrzej N. i Karol B., oskarżeni o  zabójstwa w latach 2000-2001 w sumie pięciu pacjentów poprzez podanie im pavulonu (leku zwiotczającego mięśnie), przed sądem nie  przyznają się do popełnienia zbrodni. (N. przyznał się do nich w  trakcie śledztwa). Obaj przyznali się jedynie do brania pieniędzy od firm pogrzebowych za informacje o zgonach oraz fałszowania recept na pavulon.

Do winy nie przyznają się również lekarze Janusz K. i Paweł W., których prokuratura oskarżyła o narażenie w sumie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci oraz branie łapówek od zakładów pogrzebowych. B. sanitariuszom grozi dożywocie; b. lekarzom, którzy odpowiadają z wolnej stopy do 10 lat więzienia.

Dotąd oprócz wyjaśnień oskarżonych sąd przesłuchał kilkunastu świadków, m.in. byłych i obecnych pracowników pogotowia, lekarzy z  łódzkich szpitali oraz członków rodzin zmarłych pacjentów.

W styczniu 2002 r. "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź ujawniły, że w łódzkim pogotowiu handlowano informacjami o zgonach, a być może też celowo zabijano pacjentów. Łódzka prokuratura apelacyjna nadal prowadzi śledztwo w tej sprawie i zapowiada kolejne akty oskarżenia. Główne wątki śledztwa dotyczą korupcji, sprawy opóźniania wysyłania karetek do pacjentów oraz pozbawiania życia pacjentów poprzez stosowanie niewłaściwej terapii medycznej lub  niewłaściwych leków, m.in. chlorku potasu. Prokuratura bada m.in. nadmierną liczbę zgonów w dwóch kolejnych zespołach wyjazdowych.

W wątku korupcyjnym podejrzanych jest dotąd 41 osób -  pracowników pogotowia oraz pracowników i właścicieli zakładów pogrzebowych; w drugim wątku - czterech lekarzy, którym dotąd zarzucono popełnienie 26 przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu. Prokuratura prowadzi też śledztwo w sprawie zastraszania świadków i nie wyklucza postawienia zarzutów kolejnym osobom.

ss, pap