B. wiceszefowi stołecznej policji Janowi P., byłej naczelnik wydziału do walki z terrorem kryminalnym komendy stołecznej Grażynie B. oraz byłemu dowódcy pododdziału antyterrorystów Jakubowi J. zarzucono nieumyślne spowodowanie zagrożenia dla życia i zdrowia policjantów, nieumyślne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu oraz niedopełnienie obowiązków w trakcie przygotowania i przeprowadzenia akcji. Nie przyznają się oni do stawianych im zarzutów. Wszyscy odpowiadają z wolnej stopy.
Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił wniosek Jana P. o zwrot sprawy do uzupełnienia prokuraturze. Sąd postanowił prowadzić proces jawnie, będzie utajniał jego fragmenty, które chronione są tajemnicą. O utajnienie całości procesu, powołując się na "pewne sprawy" objęte tajemnicą, wnosiła prokuratura. Pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych - członków rodzin policjantów, którzy ponieśli śmierć w akcji, byli za tym, by proces utajnić tylko częściowo. Podobne stanowisko zajęli obrońcy oskarżonych; podzielił je sąd.
Jako pierwsza wyjaśnienia składała Grażyna B., która obecnie pracuje jako doradca w Komendzie Głównej Policji. Nie przyznała się do stawianego jej zarzutu. Prokuratura zarzuca jej, że nie dopełniła swych obowiązków podczas przygotowywania akcji w Magdalence, m.in. nie wykorzystała dokumentacji terenu, nie zadbała o właściwy przepływ informacji, nie przygotowała wariantów akcji, odpowiedniej łączności, punktu medycznego i dróg ewakuacji ewentualnych rannych.
Sąd utajnił wyjaśnienia Grażyny B., gdyż dotyczą spraw objętych tajemnicą. Nie wiadomo, czy jeszcze w środę wyjaśnienia będą składać pozostali dwaj oskarżeni, czy stanie się to w czwartek.
Oskarżeni oraz prokurator nie wypowiadają się dla prasy. Obrońca Jana P., mec. Piotr Dewiński, zarzuca prokuraturze liczne błędy i podkreśla, że sprawa powinna zostać umorzona.
W nocy z 5 na 6 marca 2003 r. policjanci mieli zatrzymać w podwarszawskiej Magdalence Roberta Cieślaka i Igora Pikusa, zamieszanych w zabójstwo policjanta w podwarszawskich Parolach w 2002 r. Na terenie posesji, gdzie ukrywali się bandyci, były rozmieszczone miny, które wybuchły w pobliżu policjantów. W rezultacie wymiany ognia budynek częściowo spłonął; przestępcy zaczadzieli. Jeden z funkcjonariuszy zginął w wyniku wybuchu miny, inny zmarł od ran w szpitalu. Akcja policji wywołała krytykę; opozycja żądała dymisji ówczesnego szefa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Krzysztofa Janika.
Specjalna komisja MSWiA uznała, że podczas akcji doszło do uchybień, nie było wariantów akcji oraz właściwego zabezpieczenia medycznego. W raporcie napisano m.in., że "na etapie przygotowania akcji (...) nie wykonano wszystkich możliwych czynności i ustaleń, które mogły być istotne przy opracowywaniu strategii działania pododdziałów terrorystycznych". Nie posiadano żadnych informacji operacyjnych nt. rozmieszczenia min. Realizację akcji oceniono pozytywnie, a nieprawidłowości, które wystąpiły, uznano za skutki błędów popełnionych na etapie przygotowania (np. nie rozpoznano dokładnie terenu).
Śledztwo wszczęto od razu po akcji, a w kwietniu 2003 r. przekazano je do Prokuratury Okręgowej w Ostrołęce. Prokuratura latem 2004 r. postawiła zarzuty. Jako świadków przesłuchano ponad 100 osób - policjantów biorących udział w szturmie oraz tych, którzy wchodzili w skład komisji sporządzającej raport w sprawie, ponadto grupę ekspertów oraz załogi karetek pogotowia. Śledztwo przedłużano siedem razy. Prokuratura Okręgowa w Ostrołęce skierowała do sądu akt oskarżenia w lutym tego roku.
ss, pap