We wczorajszym oświadczeniu Marcinkiewicz napisał o Łuczaku: "Nigdy od niego, ani nikogo innego prócz rodziny nie pożyczałem, ani nie otrzymywałem żadnych pieniędzy, ani innych dóbr materialnych". Podkreślił, że wyjazd ten organizował jego brat. "Opłaciłem w całości wszystkie koszty wyjazdu i pobyt" - dodał.
Kandydat na premiera oświadczył, że "kłamstwem jest zapis we "Wprost" o pożyczkach Jana Łuczaka" udzielanych jego rodzinie. "Mam oświadczenie moich braci, że to oni pożyczali Janowi Łuczakowi pieniądze" - napisał.
Szef działu krajowego tygodnika "Wprost" Grzegorz Pawelczyk tłumaczy: "To były pożyczone pieniądze. Jeżeli ktoś płaci za nas, a my potem oddajemy, to jest pożyczka. Wygląda na to, że Marcinkiewicz w ogóle się tego wypiera, a jego bracia twierdzą wręcz, że to oni pożyczali pieniądze Łuczakowi, co trochę tutaj się nie zgadza".
O Janie Łuczaku głośno zrobiło się w 2001 r., pod koniec rządów AWS. Wtedy prokuratura i UOP zaczęły badać, czy w Ministerstwie Łączności nie doszło do korupcji. W atmosferze skandalu stanowisko utracił szef resortu Tomasz Szyszko, partyjny kolega Marcinkiewicza z ówczesnego Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Dyrektorem generalnym w ministerstwie był Mirosław Marcinkiewicz, starszy brat Kazimierza. Jan Łuczak był doradcą ministra podczas przetargu na koncesję na telefonię mobilną (UMTS). Jednocześnie próbował stworzyć wokół grupy finansowej Raiffeisen konsorcjum prywatnych firm, które miały stanąć do walki o licencję. Licencje przyznawał minister łączności, któremu Łuczak doradzał.
Czytaj też: Premier w SMS-ie (Polityka prorodzinna Kazimierza Marcinkiewicza)
oraz Publikacja "Wprost": Marcinkiewicz zaprzecza