Przed rozpoczęciem przesłuchania świadka, o powołanie którego wnieśli obrońcy, sąd odrzucił jego wniosek o wyłączenie jawności rozprawy. Świadek twierdził, że otrzymuje pogróżki, w przeszłości został pobity i obawia się o swoje bezpieczeństwo. Sąd odrzucając wniosek nie zezwolił mediom na rejestrację dźwięku i obrazu z zeznań Tomasza S.
B. dyspozytor zeznał, że tylko z plotek słyszał o handlu informacjami; słyszał też, że firmy pogrzebowe rywalizowały między sobą i zdarzały się przypadki pobić. "Mnie proponowały wszystkie zakłady pogrzebowe. Nie uległem tej propozycji, bo byłbym zakładnikiem jednej firmy" - powiedział. Według niego, proceder ten istnieje nadal nie tylko w pogotowiu, ale także w szpitalach.
Z jego zeznań wynika, że na początku lat 90., kiedy pojawiła się w Łodzi pierwsza prywatna firma pogrzebowa, jej właściciel zaproponował podstacji na łódzkich Bałutach, gdzie wówczas Tomasz S. był szefem zakładowej "Solidarności", sponsoring w zamian za zostawianie u rodzin zmarłych pacjentów wizytówek firmy. Współpraca trwała ponad rok, ale zakończyła się, bo właściciel zakładu nie chciał podpisać oficjalnej umowy.
Tomasz S. podkreślił, że tego rodzaju oferty kierowały do jego ZOZ-u także prywatne apteki i firma taksówkarska. Za zostawianie u pacjentów ich ulotek czy wizytówek pracownicy otrzymywali m.in. fartuchy, koce czy aparaty do mierzenia ciśnienia.
Z tego okresu pochodzi związkowe sprawozdanie podpisane przez S., które zawiera instruktaż postępowania sanitariusza oraz sposób rozliczenia się z zakładem pogrzebowym. W sprawozdaniu Tomasz S. informował, że za otrzymane od zakładów pogrzebowych pieniądze kupiono m.in. odtwarzacz wideo, utworzono także kasę "chwilówkę", z której pracownicy mogli pożyczać pieniądze zwracane przy następnej wypłacie. Wypłacono także pracownikom podstacji 37 bezzwrotnych pożyczek przed świętami Bożego Narodzenia. Później związek podjął uchwałę zakazującą takich praktyk.
Już na początku lat 90. o tej sprawie informowana była prokuratura, bo związkowcy chcieli sprawdzić, czy taki proceder jest przestępstwem. Ta jednak odmówiła wszczęcia postępowania, nie stwierdzając znamion przestępstwa, i uznała, że trzeba to rozpatrywać w kategorii moralnej i etycznej - powiedział świadek.
Tomasz S. zaprzeczył zeznaniom niektórych świadków, że reorganizacja stacji, którą m.in. on przygotował, służyła temu, żeby przejął on władzę nad ruchem karetek. Mówił też, że nie łączyły go prywatne układy z ówczesnym dyrektorem pogotowia. Opowiedział też m.in. o swojej karierze w związkach zawodowych, w pogotowiu i współtworzeniu projektu ustawy o ratownictwie medycznym.
Ze względu na przedłużające się zeznania S. w czwartek nie doszło do przesłuchania kolejnego świadka - b. dyrektora pogotowia Ryszarda Lewandowskiego. W rozmowie z dziennikarzami b. szef pogotowia mówił, że plotki o handlu informacjami o zgonach dochodziły do niego już w połowie lat 90., ale nie miał na to dowodów. Lewandowski utrzymuje, że informował o tym policję, UOP, Urząd Skarbowy i władze samorządowe, ale z ich strony nie było żadnej reakcji.
Podkreślił, że wydał rozporządzenie, w którym zakazał pracownikom pogotowia informowania zakładów pogrzebowych o zgonach. Ukarał też czterech pracowników, którzy złamali zakaz - dwóch zwolnił z pracy, dwaj otrzymali naganę. "Nikogo nie można ukarać na podstawie plotki. Proces dowodzenia tutaj jest skomplikowany. Działałem w przekonaniu, że był to proceder obrzydliwy, ale nie stanowił naruszenia prawa" - przyznał Lewandowski.
W procesie "łowców skór", toczącym się przed Sądem Okręgowym w Łodzi, na ławie oskarżonych zasiadają dwaj b. sanitariusze i dwaj b. lekarze łódzkiego pogotowia. B. sanitariusze oskarżeni są o zabójstwo pięciu pacjentów, a lekarze - o narażenie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci. Całej czwórce zarzuca się przyjmowanie pieniędzy od firm pogrzebowych za informację o zgonach. Byłym sanitariuszom grozi dożywocie, lekarzom odpowiadającym z wolnej stopy - do 10 lat więzienia.
ss, pap