Za bramą aresztu Hop, który od początku nie przyznaje się do zarzutu wyłudzenia od firm i osób 1,7 mln zł, powiedział dziennikarzom, że jest niewinny. Zapewnił, że będzie nadal uczestniczył w rozprawach w toczącym się procesie, ponieważ - jak mówił - "nie może tego darować".
O możliwości zwolnienia Hopa z aresztu - po wpłaceniu kaucji - zdecydował w środę Sąd Okręgowy w Katowicach, przed którym toczy się proces b. prokuratora apelacyjnego. To najwyższy rangą urzędnik polskiego wymiaru sprawiedliwości, który trafił do aresztu.
Zgodnie z postanowieniem sądu, oskarżony ma zakaz opuszczania kraju. Raz w tygodniu, w ramach dozoru policyjnego, powinien zgłaszać się na policję w Rybniku, gdzie mieszka. Kaucję wpłacił mieszkaniec Rybnika, przedstawiający się jako przyjaciel Hopa. Nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.
Po opuszczeniu aresztu Hop powiedział, że pierwszy dzień na wolności zamierza spędzić "z rodziną, w wannie, a potem na spacerze z psem". Rozstanie z rodziną uznał za najgorszą rzecz związaną z jego aresztowaniem. "Ja jeszcze sobie nie zdaję sprawy z tego, że opuściłem ten areszt. To przyjdzie, myślę, dopiero wieczorem, jutro, być może za tydzień (...). Teraz chciałbym wykąpać się, poleżeć w wannie. O tym marzę" - powiedział.
Pytany, czy obawia się dalszego ciągu procesu, odpowiedział, że nie obawia się niczego. Ewentualne zażalenie prokuratury na zwolnienie z aresztu uznał za "problem prokuratora". Prokuratura jak dotąd nie złożyła takiego zażalenia (ma na to tydzień), choć nieoficjalnie niektórzy prokuratorzy określali decyzję sądu jako kontrowersyjną.
"Sąd doszedł do przekonania, że nie ma sensu dalszego stosowania wobec oskarżonego aresztu, w którym przebywał on ponad trzy lata. Większość dowodów została przeprowadzona tak, że zdaniem sądu w tej chwili nie zachodzi obawa utrudniania postępowania" - powiedziała rzeczniczka katowickiego sądu, Teresa Truchlińska- Binasik.
Dodała, że gdyby oskarżony ewidentnie utrudniał postępowanie, np. symulując chorobę, sąd może powtórnie zastosować areszt. Według rzeczniczki, to, czy decyzja o zwolnieniu byłego prokuratora z aresztu rzeczywiście była - jak uważają niektórzy - kontrowersyjna, oceni Sąd Apelacyjny, jeżeli prokuratura złoży tam stosowne zażalenie.
"Sąd uznał, że na obecnym etapie sprawy nie ma potrzeby stosowania najsurowszego środka zapobiegawczego, czyli tymczasowego aresztowania, i zmienił ten środek" - argumentował prowadzący sprawę sędzia Piotr Pisarek.
Hop był aresztowany od połowy listopada 2002 roku. Zdaniem prokuratury, w latach 1993-2002 zapraszał szefów firm na spotkania, podczas których przedstawiał im trudną sytuację prokuratury, wskazując na jej potrzeby i braki, np. sprzętu biurowego. Według prokuratury, w rzeczywistości sprzętu nie kupowano, a pieniądze trafiały do kieszeni oskarżonego. W ten sposób miało zostać oszukanych 65 firm i osób. Hopowi grozi do 10 lat więzienia.
O tym, że Hop wydaje więcej, niż zarabia, mieszka w luksusowej willi i jeździ drogim autem, napisał w kwietniu 2002 r. tygodnik "Newsweek". Ówczesna minister sprawiedliwości Barbara Piwnik przekazała sprawę do zbadania krakowskiej prokuraturze.
Hop nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów. Przed sądem wyjaśniał, że został "wmanewrowany" przez dawnego przyjaciela, a obecnie współoskarżonego Krzysztofa G., który od lat bez jego wiedzy miał prowadzić działalność przestępczą. O tym, że coś jest nie w porządku, miał dowiedzieć się już po artykule w "Newsweeku".
To firma G. miała dostarczać prokuraturze sprzęt zakupiony przez darczyńców i wystawiała faktury. Zdaniem oskarżenia, po zakończeniu współpracy z Krzysztofem G. Hop sam fałszował faktury, podrabiając podpis i pieczątkę wspólnika. Hop temu zaprzecza. G. przyznał się do udziału w wyłudzeniach i chce się dobrowolnie poddać karze. Odpowiada w procesie z wolnej stopy.
ks, pap