Dziecko niedawno opuściło szpital i czuje się dobrze. Rodzice dziewczynki nie wykluczają, że wystąpią z wnioskiem o odszkodowanie.
Prokuratura ustaliła, że to właśnie Paulinka, a nie - jak wynikało z wcześniejszych informacji - chłopiec, Mateusz, była na zdjęciu w kieszeni fartucha jednej z sióstr. Dziewczynka przyszła na świat 11 sierpnia, ważyła 680 gramów. Gdy robiono zdjęcia, miała niecały miesiąc. Aby wykazać, czy zrobienie zdjęć pogorszyło stan jej zdrowia, trzeba będzie m.in. przeanalizować historię choroby.
Tożsamość pierwszego dziecka ustalono już w ubiegłym tygodniu. Jest to zmarły 25 października Mateusz K. Prokuratura zleci teraz ekspertyzy mające wykazać możliwy związek przyczynowo-skutkowy między śmiercią Mateusza i ewentualnym pogorszeniem się stanu zdrowia Pauliny a zachowaniem pielęgniarek z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach (GCZDiM).
O wynikach ekspertyz potwierdzających ze 100-procentową pewnością tożsamość obojga dzieci poinformował w środę szef Prokuratury Rejonowej Katowice-Centrum Zachód, Grzegorz Ocieczek. Autorem ekspertyz jest jeden z najlepszych w Polsce fachowców w tej dziedzinie, prof. Bronisław Młodziejowski.
Profesorowi udało się potwierdzić tożsamość dzieci m.in. na podstawie ich cech morfologicznych. Ekspert otrzymał do porównania zdjęcia robione przez pielęgniarki, przez rodziców dziewięciorga dzieci oraz przez policyjnych techników. Tożsamość wcześniaków udało się ustalić badając m.in. ich budowę, małżowiny uszne, rozstaw oczu czy nosa każdego z dzieci. Badane było też np. ułożenie plastrów na rączkach dzieci.
"Identyfikacja obojga dzieci znacznie ułatwi nam prowadzenie postępowania, ponieważ przestaje ono być aż tak abstrakcyjne. Mamy konkretne dzieci i musimy dociec, czy i jak zachowanie pielęgniarek wpłynęło na ich zdrowie oraz czy mogło przyczynić się do śmierci Mateusza K." - powiedział prok. Ocieczek.
Jeżeli ekspertyzy wykażą taki związek, prokuratura - jak przypomniał prokurator - rozważy uzupełnienie przedstawionego pielęgniarkom zarzutu narażenia dzieci na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia o nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka. W obu przypadkach grozi za to kara do pięciu lat więzienia, zmiana kwalifikacji nie wpływa więc na zagrożenie karą.
Jeszcze w tym tygodniu prokuratura zleci stosowne ekspertyzy jednemu z trzech ośrodków, gdzie znajdują się Zakłady Medycyny Sądowej: w Łodzi, Poznaniu lub Wrocławiu. Wybrany zostanie ten ośrodek, który będzie w stanie najszybciej dokonać ekspertyz. Prokuratura chciałaby bowiem w ciągu kilku tygodni zamknąć śledztwo i skierować do sądu akt oskarżenia.
W toku postępowania przesłuchano ok. 50 świadków, głównie personel katowickiego szpitala oraz rodziców dzieci, które leżały na oddziale patologii noworodka w czasie, gdy podejrzane pielęgniarki miały tam nocne dyżury. Przesłuchano również rodziców Pauliny, którzy - jak powiedział prokurator - są w kontakcie z policją i prokuraturą, żywo interesując się przebiegiem śledztwa.
Jak powiedziała w środę PAP matka Paulinki, pani Ewa, wszystko wskazuje na to, że jej dziecko rozwija się prawidłowo. "Nic złego się nie dzieje, nie zauważyłam niczego niepokojącego" - powiedziała.
Przed kilkoma dniami Paulinka skończyła cztery miesiące. Do GCZDiM została przewieziona tuż po urodzeniu. Dziecko nie mogło samodzielnie oddychać, miało problemy z sercem i płucami. Ze szpitala zostało wypisane 2 listopada.
"Kiedy zobaczyliśmy zdjęcia w gazecie, coś nas tchnęło, że to może być nasze dziecko. Mieliśmy nasze zdjęcia z komórki, porównywaliśmy je razem z mężem. Chociaż człowiek przez cały czas nie chciał tego dopuszczać do świadomości, to jednak potwierdziło się to, o czym od początku myśleliśmy" - powiedziała pani Ewa.
Rodzice Paulinki nie zdecydowali jeszcze, czy wystąpią do szpitala o odszkodowanie. "Nie wykluczamy tego, ale nie myśleliśmy z mężem o tym. Żyliśmy nadzieją, że się oboje mylimy. Teraz okazało się, że jednak nasze przypuszczenia się potwierdziły" - powiedziała mama dziecka.
O 40 tys. zł rekompensaty za naruszenie dóbr osobistych dziecka wystąpili natomiast do szpitala rodzice Mateusza K., który był na zdjęciach z obiema pielęgniarkami. Szpital nie komentuje tych roszczeń. Chłopczyk zmarł 25 października. Sekcja zwłok wykazała, że bezpośrednią przyczyną zgonu było wykrwawienie z rany po drenażu jamy otrzewnej. Prokuratura podkreśla, że wyniki sekcji nic nie mówią na temat związku między śmiercią dziecka a zachowaniem pielęgniarek.
Obie pielęgniarki starają się o powrót do pracy lub odszkodowanie za zwolnienie. Przed katowickim sądem pozwały szpital, który po ujawnieniu sprawy zwolnił je dyscyplinarnie. Uważają, że odbyło się to z naruszeniem prawa. Następna rozprawa odbędzie się 21 grudnia.
Opublikowane w połowie października przez prasę zdjęcia, na których pielęgniarki trzymają dwa niespełna kilogramowe wcześniaki, wkładając jedno z dzieci do kieszeni fartucha, zaszokowały opinię publiczną. Pielęgniarki tłumaczyły, że sfotografowały się z dziećmi na pamiątkę, chcąc pokazać rodzinie, jakimi maluchami się opiekują.
Podejrzanymi w sprawie są 28-letnia Karina T. i 31-letnia Beata K. Pierwsza z nich od początku nie przyznawała się do zarzutu. Tłumaczyła, że sfotografowała się z dziećmi incydentalnie, w czasie ich ważenia, i starała się wówczas maksymalnie uważać. Druga początkowo przyznała się do narażenia dzieci na niebezpieczeństwo, ale zmieniła zdanie.
ss, ks, pap