W roku 1994 o aresztowaniu mogła decydować prokuratura, od końca lat dziewięćdziesiątych decyduje sąd.
Marek J. został zatrzymany przez policję w styczniu 1994 roku pod zarzutem włamania. Trafił do aresztu. Prokurator przedłużał areszt i oddalał podania o zwolnienie. Ostatecznie Marek J. został skazany na 4 lata więzienia i karę 2 tys. zł.
On sam uznał jednak, że jego prawa zostały naruszone, gdyż jako zatrzymany czy aresztowany trafił nie przed sędziego, a przed prokuratora. Natomiast zgodnie z art. 5 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności "każdy zatrzymany lub aresztowany powinien zostać niezwłocznie postawiony przed sędzią lub innym urzędnikiem, uprawnionym przez ustawę do wykonywania władzy sądowej i ma prawo być sądzony w rozsądnym terminie albo zwolniony na czas postępowania".
W ocenie Trybunału prokurator nie dawał wystarczających gwarancji niezależności i bezstronności, gdyż prokuratura nie tylko przynależała do władzy wykonawczej, ale także prowadziła śledztwo i przedstawiała akt oskarżenia.
Ponadto - jak uznał Trybunał - w sytuacji, gdy prokurator jest strażnikiem interesu publicznego, nie może być traktowany jednocześnie jako "inny urzędnik, uprawniony przez ustawę do wykonywania władzy sądowej".
Marek J. twierdził, że sąd, który orzekał w jego sprawie, nie był niezawisły i bezstronny. Trybunał jednak nie podzielił jego argumentacji i uznał, że nie doszło do naruszenia art. 6 Konwencji w tej kwestii.
Marek J. domagał się 200 tys. euro zadośćuczynienia. Trybunał uznał jednak, że stwierdzenie faktu, iż wobec Marka J. doszło do naruszenia art. 5 Konwencji, samo w sobie stanowi wystarczającą satysfakcję.
Zasądził też od państwa polskiego 2 tys. euro jako zwrot kosztów dla Marka J. (w tym także kosztu pomocy prawnej ze strony Trybunału).
ss, pap