Hołda i Bajer odnieśli się w ten sposób do uchwały krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (SDP) o publikowaniu nazwisk dziennikarzy, którym "udowodniono współpracę z tajnymi służbami". Podstawą tych publikacji mają być dane z IPN, które otrzymały osoby pokrzywdzone.
Tymczasem obradujący w piątek Zarząd Główny SDP zaapelował do parlamentu o zmiany w ustawie lustracyjnej. Chce, by lustracja objąć wszystkich dziennikarzy oraz osoby podejmujące ważne decyzje w mediach. Jednocześnie zarząd wyraził opinię, że "do czasu wprowadzenia jasnych reguł i zapisów prawnych, mających na celu również ujawnienie wszystkich współpracowników służb z okresu PRL, wszystkie próby rozpowszechniania informacji o takich osobach powinny być nacechowane wielką rzetelnością, dbałością o fakty, ostrożnością, aby nikomu nie wyrządzić krzywdy".
Sygnatariusze krakowskiej uchwały tłumaczą, że "podstawą zawodu jest zaufanie", a "każdy dziennikarz, który współpracował lub współpracuje ze służbami specjalnymi, sprzeniewierza się tej fundamentalnej zasadzie i naraża na szwank wiarygodność całego środowiska dziennikarskiego".
Jednak według prof. Hołdy, "o współpracy ze służbami może przesądzić jedynie orzeczenie sądu w trybie postępowania lustracyjnego - mówi o tym ustawa z 1997 r o postępowaniu lustracyjnym".
Jego zdaniem, opieranie się jedynie na nazwiskach z teczek, które IPN udostępnił osobom pokrzywdzonym jest "bardzo ryzykowne".
"Trzeba pamiętać, że ustalanie tych nazwisk jest bardzo niedoskonałe, bo odbywa się tylko na podstawie materiałów, zgromadzonych w IPN. Natomiast Instytut nie prowadzi żadnego postępowania, które ustaliłoby fakty - nie zasięga opinii biegłych, nie przesłuchuje świadków, nie porównuje tego z innymi dokumentami, jak robi to sąd lustracyjny. Jeśli więc chcemy powiedzieć, że ten i ten był tajnym współpracownikiem, to takie ustalenie powinien jednak czynić sąd" - wyjaśnił Hołda.
"Trzeba bardzo ostrożnie podchodzić do tego co nam ujawnia IPN, bo to naprawdę bardzo uboga podstawa do wyrokowania: współpracownik czy nie. Poza tym IPN udostępnia te materiały jednak na odpowiedzialność tego, komu je udostępnia i ja radziłbym nie publikować tych nazwisk" - dodał.
"Po listopadowym rozstrzygnięciu Sądu Najwyższego osoby, które nie są objęte pojęciem osoby pełniące funkcję publiczną (w rozumieniu ustawy lustracyjnej) niestety nie mogą wnosić o rozpoznanie ich sprawy przez sąd lustracyjny, a to byłaby najlepsza droga. Albo więc zmieni się orzecznictwo sądów, albo trzeba będzie interwencji ustawodawczej, żeby wszystkie osoby, które mają w tym interes prawny, np. pomówione, mogły żądać przeprowadzenia postępowania lustracyjnego" - powiedział Hołda pytany, w jaki sposób osoby pomówione poprzez taką publikacją o bycie agentem mogą się bronić.
Dodał, że można oczywiście próbować dochodzić swoich praw na drodze postępowania cywilnego, ale "nie wróży tu efektów".
Szefowa REM Magdalena Bajer uznała pomysł krakowskiego SDP za "niebezpieczny i niedobry".
"Niepokoi mnie takie ogłaszanie, bo uważam, że do publikowania nazwisk byłych współpracowników powołany jest jednak IPN i takie działania jakichkolwiek środowisk grożą pomyłkami, a zatem krzywdą ludzi" - podkreśliła Bajer.
Jej zdaniem, samo nazwisko z teczki w IPN, to o wiele za mało. "Przecież tam mogą być różne rzeczy, nie do końca sprawdzone. Mamy przecież przykład z Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie z powodu zbieżności nazwisk kogoś posądzono o bycie agentem, co potem okazało się pomyłką. A wiemy przecież, że takie informacje łatwo przylegają do ludzi i trudno się potem oczyścić z takiej opinii" - zaznaczyła szefowa Rady Etyki Mediów.
"Krytycznie oceniam taką inicjatywę, ponieważ dostrzegam w tym niebezpieczeństwo niedostatku fachowości. Dziennikarze zajmują się czym innym niż historycy i prokuratorzy IPN" - dodała.
ks, pap