Prowizoryczny gazociąg na Bielanach został zbudowany w styczniu, kiedy temperatury w Krakowie sięgały poniżej minus 20 stopni C. Rura licząca 1600 metrów została położona częściowo na gruncie, a w części podwieszona na słupkach i ogrodzeniach. Według "Gazety Wyborczej", gazownia zdecydowała się na to po interwencji koordynatora ds. służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna, którego dom stoi na Bielanach. Gazeta podała, że minister dzwonił w tej sprawie do centrum zarządzania kryzysowego. W oświadczeniu przekazanym PAP Wassermann napisał, że nie interweniował w sprawie instalacji gazowej.
Prokuratura wszczęła śledztwo w tej sprawie po zawiadomieniu złożonym przez Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego o popełnieniu przestępstwa samowoli budowlanej przez Zakład Gazowniczy w Krakowie. W śledztwie przesłuchano już szereg świadków i przeprowadzono inne dowody.
Jak ustaliła prokuratura, prowizoryczny gazociąg zamontowano w nocy z 23 na 24 stycznia. Tymczasem minister Wassermann interweniował w wojewódzkim sztabie kryzysowym 28 stycznia, ale w sprawie prądu. Interwencji ministra w sprawie gazu nie stwierdzono.
Obecnie prokuratura ustala, czy stwierdzona samowola budowlana, jaką był prowizoryczny gazociąg, nie była spowodowana stanem wyższej konieczności.
Do prokuratury dotarło w czwartek pismo radnych dzielnicy, podpisane przez 170 osób, reprezentujących - jak napisano - wszystkie domy na Bielanach, do których doprowadzono gaz (służący im m.in. do ogrzewania). W piśmie twierdzą oni, że - ich zdaniem - gazownia działała w stanie wyższej konieczności, ponieważ brak gazu w sieci przy temperaturze minus 27 stopni mógł doprowadzić do zagrożenia ich życia i zdrowia.
Radni piszą także, iż są oburzeni tym, że do sprawy włącza się ministra Wassermanna, który nie miał z nią związku.
ks, pap