Wprowadzenie okręgów jednomandatowych, nawet jeśli będzie w nich wybierana tylko połowa posłów, skończy z wszechwładzą szefostwa partii politycznych i uczyni z wyborców faktycznych suwerenów.
Od początku transformacji ustrojowej nasi politycy uważali, że społeczeństwo nie dojrzało do demokracji. Mówili o tym zarówno postkomuniści, jak i narodowcy (wszyscy pamiętamy słynną wypowiedź posłanki ZCHN o przypadkowym społeczeństwie, które nie może decydować w ważnych sprawach). Tak więc aby naród nie schodził na manowce najpierw powołano do życia tzw. listę krajową. Dostawali się z niej do Sejmu politycy z czołówek list partyjnych, których wyborcy nie docenili. Później, aż do chwili obecnej, stosowano system, który premiował działaczy partyjnych otrzymujących czołowe numery na listach partii.
Wybory w okręgach jednomandatowych pozwalają decydować wyborcom kogo chcą widzieć w Sejmie, a kogo nie. Nie będzie już w parlamencie posłów ze śmiesznym poparciem na poziomie 1 tys. głosów.
Propozycja PiS na razie przewiduje wprowadzenie tylko w połowie okręgów wyborów większościowych. Reszta zostanie po staremu. Formalnie dlatego, żeby nowa ordynacja była zgodna z Konstytucją. Bardziej prawdopodobne jest, że także posłowie PiS chcą mieć okręgi, z których da się przepchnąć do Sejmu paru zacnych towarzyszy nie znanych bliżej narodowi. Lepsza jednak połowa parlamentu wybierana dobrze niż nic.
Jan Piński