Dwie godziny trwało przesłuchanie Zyty Gilowskiej przed Sądem Lustracyjnym. Była wicepremier oświadczyła, że nie była świadomym współpracownikiem i nie podpisywała żadnej zgody na współpracę.
Zeznając w pierwszym dniu procesu, Gilowska ujawniła, jakie dokumenty pokazał jej Rzecznik Interesu Publicznego w styczniu tego roku. Była to m.in. karta rejestracyjna agenta "Beata" i informacje o cudzoziemcach z akt służb specjalnych PRL.
"Ta sprawa była dla mnie najpierw wstrząsem, szokiem, a teraz jest źródłem przygnębienia" - powiedziała. Informacje rzecznika Gilowska uznała za niedotyczące jej i "absurdalne", choć przyznała, że jej dane z karty się zgadzały - imiona rodziców i data urodzenia. "Rzecznik pytał mnie o Witolda Wieczorka (funkcjonariusza SB, który miał ją zarejestrować) i tu już wszystko mi się nie zgadzało" - dodała.
Rzecznik okazał jej jeszcze dokument dotyczący niemieckiej fundacji Heinz Schwarzkopf Schiftung oraz zdjęcia dwóch cudzoziemców, naukowców przebywających w latach 80. na KUL. "Z jednym mogłam spotkać się może raz; drugi - Amerykanin - wykładał na KUL przez miesiąc. Były o nim szczegółowe informacje osobowe, których ja nigdy nie miałam. Sama z nim nie rozmawiałam" - oświadczyła. "Te informacje nie mogą pochodzić ode mnie" - dodała.
Sąd pytał Gilowską o Niemca Gerda Leptina i Amerykanina Michaela Harscha, którzy występują w tych meldunkach. Gilowska twierdzi, że o Leptinie nic nie wiedziała i raz go spotkała na seminarium w Kazimierzu, ale z nim nie rozmawiała. Nie rozmawiała o nim także z Witoldem Wieczorkiem - mężem jej przyjaciółki, którego uważała za milicjanta zajmującego się sprawami gospodarczymi.
Odnosząc się do Harscha, Gilowska oświadczyła, że też nie potrafi o nim nic powiedzieć.
Przyznała, że w latach 80. cztery razy wyjeżdżała do Hamburga na zaproszenie fundacji Schwarzkopf oraz że nigdy nie miała problemów z uzyskaniem paszportu na ten wyjazd do Niemiec, o co zawsze wnosił Katolicki Uniwersytet Lubelski, z którym była związana. Dodała jednak, że nie miała takich informacji o tej fundacji, jakie pojawiły się w aktach SB.
<b>Beata brała pieniądze od SB</b>
Agentka "Beata" otrzymała dwukrotnie od prowadzącego ją oficera SB Witolda Wieczorka wynagrodzenie - 10 czerwca 1989 r. 11 tys zł i 12 grudnia 1988 r. - 1100 zł - ujawnił Sąd Lustracyjny.
"Nigdy od Witolda Wieczorka nie otrzymywałam żadnych dóbr - pieniędzy czy czegokolwiek" - tak Zyta Gilowska odpowiedziała pytana o to przez sąd. Ujawnił on, że IPN przekazał sądowi dwa raporty z funduszu operacyjnego SB. Dokumentów tych IPN nie przekazał wcześniej Rzecznikowi Interesu Publicznego - ujawnił sąd. "Nie świadczyłam żadnych usług na rzecz Wieczorka, więc jak mogłam brać za to wynagrodzenie?" - mówiła poirytowana Gilowska.
<b>"Niczego nigdy nie podpisałam"</b>
Zyta Gilowska oświadczyła przed Sądem Lustracyjnym, że z całą pewnością nigdy nie podpisała zobowiązania do współpracy z SB, ani żadnego innego dokumentu dla służb specjalnych PRL.
Sąd ujawnił, że materiały w sprawie to m.in. "wyciągi informacji" pochodzących od TW "Beata", a znajdujące się w aktach prowadzonej przez SB operacji "Albion", która miała na celu inwigilację zagranicznych naukowców z KUL. "Te informacje mogły pochodzić od kogoś z KUL" - przyznała Gilowska, choć - jak zaznaczyła - nie od niej. Podkreśliła, że na uczelni tej zaczęła pracować w 1985 r.
Sąd zwrócił wtedy uwagę, że SB zarejestrowała "Beatę" w 1986 r. "We wszystkich informacjach jest pani określana jako źródło sprawdzone" - dodała sędzia Małgorzata Mojkowska. Spytała, czy Witold Wieczorek miał jakieś powody, by ją zarejestrować i pisać nieprawdę, że brała pieniądze od SB. Gilowska odpowiedziała, że "jakieś powody miał. - Dla mnie to było łajdactwo i tyle" - dodała.
Zyta Gilowska nie wyklucza, że oficer SB Witold Wieczorek mógł służbowo wykorzystać - nieświadomie dla niej - jakieś jej słowa wypowiadane w jego obecności.
Sąd podkreślił zarazem w jednej z wypowiedzi, że Rzecznik Interesu Publicznego miał "pełne podstawy" by wystąpić do sądu z wnioskiem o lustrację Gilowskiej.
<b>"Pouczenia RIP nie uznałam za szantaż"</b>
Zyta Gilowska oświadczyła, że nie odebrała jako szantaż pouczenia zastępcy Rzecznika Interesu Publicznego Jerzego Rodzika, który mówił jej na przesłuchaniu, że Rzecznik nie kieruje wniosku do sądu wobec osoby, która rezygnuje z funkcji publicznej. Dodała, że "szantażem było coś innego".
Uważała, iż przesłuchanie u rzecznika, które uznawała za "przyjazną rozmowę", zakończy sprawę. "Sądziłam, że nie będzie dalszego ciągu" - dodała. Jej zdziwienie wzbudziło potem, że Rodzik powiedział, iż kieruje na nią wniosek wobec pojawienia się "nowych dokumentów w sprawie", których ona znać nie może i które być może pokaże jej sąd. Dlatego - jak powiedziała Gilowska - uznała ona, że lepiej będzie, by rzecznik skierował wniosek do sądu.
Zyta Gilowska nie wykluczyła, że o swym pobycie w Niemczech mogła rozmawiać ze swoją koleżanką Urszulą Wieczorek, żoną oficera SB. Mogła też wspominać o fundacji, która zaprosiła ją do Hamburga wraz z grupą naukowców KUL.
Sąd spytał Gilowską, czy wie, by jakieś siły mogły wpływać na tok postępowania w jej sprawie. "Nie mam najmniejszych zastrzeżeń do postępowania przed sądem" - odparła lustrowana.
<b>"W połowie lat 80. dowiedziałam się, że Wieczorek to esbek"</b>
W połowie lat 80. dowiedziałam się, że Witold Wieczorek jest w SB i odbyłam z nim rozmowę - takie słowa z przesłuchania Zyty Gilowskiej u Rzecznika Interesu Publicznego ujawnił Sąd Lustracyjny.
Gilowska miała wtedy zrobić mu awanturę - "co wy wyrabiacie, mówią, że jesteś esbekiem" - tymi słowami miała się zwrócić do Wieczorka. Ten miał zaprzeczyć mówiąc, że sobie wyprasza, bo zajmuje się "sprawami gospodarczymi związanymi z zagranicą". Gilowska nie pamiętała, czy użył słowa kontrwywiad. Choć Wieczorek zapewniał, że "nie wynosi do pracy spraw prywatnych", od tej pory Gilowska unikała z nim kontaktów.
"Nasze kontakty po stanie wojennym osłabły, a po okrągłym stole ustały" - dodała w czasie styczniowego przesłuchania przed Rzecznikiem.
Gilowska mówiła też wtedy, że służby specjalne PRL przed jej wyjazdami do Niemiec w drugiej połowie lat 80. nie próbowały nawiązywać z nią kontaktu, tym bardziej, że były to wyjazdy grupowe, a paszporty były załatwione przez KUL.
W krótkiej przerwie w rozprawie Gilowska powiedziała dziennikarzom, że nie będzie wnosić o powołanie żadnych świadków, bo zna akta sprawy. "Walczyliśmy z tym łajdackim państwem, a dziś posługujemy się jego łajdackimi materiałami" - mówiła rozżalona.
W kolejnym dniu procesu, w czwartek, mają zeznawać trzej następni świadkowie, także ze Służby Bezpieczeństwa. Jak dowiedziała się nieoficjalnie PAP, możliwa jest konfrontacja między Wieczorkiem a innymi oficerami SB.
pap, ss
"Ta sprawa była dla mnie najpierw wstrząsem, szokiem, a teraz jest źródłem przygnębienia" - powiedziała. Informacje rzecznika Gilowska uznała za niedotyczące jej i "absurdalne", choć przyznała, że jej dane z karty się zgadzały - imiona rodziców i data urodzenia. "Rzecznik pytał mnie o Witolda Wieczorka (funkcjonariusza SB, który miał ją zarejestrować) i tu już wszystko mi się nie zgadzało" - dodała.
Rzecznik okazał jej jeszcze dokument dotyczący niemieckiej fundacji Heinz Schwarzkopf Schiftung oraz zdjęcia dwóch cudzoziemców, naukowców przebywających w latach 80. na KUL. "Z jednym mogłam spotkać się może raz; drugi - Amerykanin - wykładał na KUL przez miesiąc. Były o nim szczegółowe informacje osobowe, których ja nigdy nie miałam. Sama z nim nie rozmawiałam" - oświadczyła. "Te informacje nie mogą pochodzić ode mnie" - dodała.
Sąd pytał Gilowską o Niemca Gerda Leptina i Amerykanina Michaela Harscha, którzy występują w tych meldunkach. Gilowska twierdzi, że o Leptinie nic nie wiedziała i raz go spotkała na seminarium w Kazimierzu, ale z nim nie rozmawiała. Nie rozmawiała o nim także z Witoldem Wieczorkiem - mężem jej przyjaciółki, którego uważała za milicjanta zajmującego się sprawami gospodarczymi.
Odnosząc się do Harscha, Gilowska oświadczyła, że też nie potrafi o nim nic powiedzieć.
Przyznała, że w latach 80. cztery razy wyjeżdżała do Hamburga na zaproszenie fundacji Schwarzkopf oraz że nigdy nie miała problemów z uzyskaniem paszportu na ten wyjazd do Niemiec, o co zawsze wnosił Katolicki Uniwersytet Lubelski, z którym była związana. Dodała jednak, że nie miała takich informacji o tej fundacji, jakie pojawiły się w aktach SB.
<b>Beata brała pieniądze od SB</b>
Agentka "Beata" otrzymała dwukrotnie od prowadzącego ją oficera SB Witolda Wieczorka wynagrodzenie - 10 czerwca 1989 r. 11 tys zł i 12 grudnia 1988 r. - 1100 zł - ujawnił Sąd Lustracyjny.
"Nigdy od Witolda Wieczorka nie otrzymywałam żadnych dóbr - pieniędzy czy czegokolwiek" - tak Zyta Gilowska odpowiedziała pytana o to przez sąd. Ujawnił on, że IPN przekazał sądowi dwa raporty z funduszu operacyjnego SB. Dokumentów tych IPN nie przekazał wcześniej Rzecznikowi Interesu Publicznego - ujawnił sąd. "Nie świadczyłam żadnych usług na rzecz Wieczorka, więc jak mogłam brać za to wynagrodzenie?" - mówiła poirytowana Gilowska.
<b>"Niczego nigdy nie podpisałam"</b>
Zyta Gilowska oświadczyła przed Sądem Lustracyjnym, że z całą pewnością nigdy nie podpisała zobowiązania do współpracy z SB, ani żadnego innego dokumentu dla służb specjalnych PRL.
Sąd ujawnił, że materiały w sprawie to m.in. "wyciągi informacji" pochodzących od TW "Beata", a znajdujące się w aktach prowadzonej przez SB operacji "Albion", która miała na celu inwigilację zagranicznych naukowców z KUL. "Te informacje mogły pochodzić od kogoś z KUL" - przyznała Gilowska, choć - jak zaznaczyła - nie od niej. Podkreśliła, że na uczelni tej zaczęła pracować w 1985 r.
Sąd zwrócił wtedy uwagę, że SB zarejestrowała "Beatę" w 1986 r. "We wszystkich informacjach jest pani określana jako źródło sprawdzone" - dodała sędzia Małgorzata Mojkowska. Spytała, czy Witold Wieczorek miał jakieś powody, by ją zarejestrować i pisać nieprawdę, że brała pieniądze od SB. Gilowska odpowiedziała, że "jakieś powody miał. - Dla mnie to było łajdactwo i tyle" - dodała.
Zyta Gilowska nie wyklucza, że oficer SB Witold Wieczorek mógł służbowo wykorzystać - nieświadomie dla niej - jakieś jej słowa wypowiadane w jego obecności.
Sąd podkreślił zarazem w jednej z wypowiedzi, że Rzecznik Interesu Publicznego miał "pełne podstawy" by wystąpić do sądu z wnioskiem o lustrację Gilowskiej.
<b>"Pouczenia RIP nie uznałam za szantaż"</b>
Zyta Gilowska oświadczyła, że nie odebrała jako szantaż pouczenia zastępcy Rzecznika Interesu Publicznego Jerzego Rodzika, który mówił jej na przesłuchaniu, że Rzecznik nie kieruje wniosku do sądu wobec osoby, która rezygnuje z funkcji publicznej. Dodała, że "szantażem było coś innego".
Uważała, iż przesłuchanie u rzecznika, które uznawała za "przyjazną rozmowę", zakończy sprawę. "Sądziłam, że nie będzie dalszego ciągu" - dodała. Jej zdziwienie wzbudziło potem, że Rodzik powiedział, iż kieruje na nią wniosek wobec pojawienia się "nowych dokumentów w sprawie", których ona znać nie może i które być może pokaże jej sąd. Dlatego - jak powiedziała Gilowska - uznała ona, że lepiej będzie, by rzecznik skierował wniosek do sądu.
Zyta Gilowska nie wykluczyła, że o swym pobycie w Niemczech mogła rozmawiać ze swoją koleżanką Urszulą Wieczorek, żoną oficera SB. Mogła też wspominać o fundacji, która zaprosiła ją do Hamburga wraz z grupą naukowców KUL.
Sąd spytał Gilowską, czy wie, by jakieś siły mogły wpływać na tok postępowania w jej sprawie. "Nie mam najmniejszych zastrzeżeń do postępowania przed sądem" - odparła lustrowana.
<b>"W połowie lat 80. dowiedziałam się, że Wieczorek to esbek"</b>
W połowie lat 80. dowiedziałam się, że Witold Wieczorek jest w SB i odbyłam z nim rozmowę - takie słowa z przesłuchania Zyty Gilowskiej u Rzecznika Interesu Publicznego ujawnił Sąd Lustracyjny.
Gilowska miała wtedy zrobić mu awanturę - "co wy wyrabiacie, mówią, że jesteś esbekiem" - tymi słowami miała się zwrócić do Wieczorka. Ten miał zaprzeczyć mówiąc, że sobie wyprasza, bo zajmuje się "sprawami gospodarczymi związanymi z zagranicą". Gilowska nie pamiętała, czy użył słowa kontrwywiad. Choć Wieczorek zapewniał, że "nie wynosi do pracy spraw prywatnych", od tej pory Gilowska unikała z nim kontaktów.
"Nasze kontakty po stanie wojennym osłabły, a po okrągłym stole ustały" - dodała w czasie styczniowego przesłuchania przed Rzecznikiem.
Gilowska mówiła też wtedy, że służby specjalne PRL przed jej wyjazdami do Niemiec w drugiej połowie lat 80. nie próbowały nawiązywać z nią kontaktu, tym bardziej, że były to wyjazdy grupowe, a paszporty były załatwione przez KUL.
W krótkiej przerwie w rozprawie Gilowska powiedziała dziennikarzom, że nie będzie wnosić o powołanie żadnych świadków, bo zna akta sprawy. "Walczyliśmy z tym łajdackim państwem, a dziś posługujemy się jego łajdackimi materiałami" - mówiła rozżalona.
W kolejnym dniu procesu, w czwartek, mają zeznawać trzej następni świadkowie, także ze Służby Bezpieczeństwa. Jak dowiedziała się nieoficjalnie PAP, możliwa jest konfrontacja między Wieczorkiem a innymi oficerami SB.
pap, ss