Prokuratura Okręgowa dla Warszawy Pragi nie udziela żadnych informacji, poza tą, że postępowanie toczy się w sprawie o działanie na szkodę Gudzowatego i jego spółki Bartimpex.
We wtorek prokurator krajowy Janusz Kaczmarek zapowiedział, że toczące się obecnie śledztwo w sprawie gróźb wobec syna Aleksandra Gudzowatego zostanie - jak się wyraził - "zabrane" z warszawskiej prokuratury rejonowej. Według niego, "prokuratura ta nic nie zrobiła", zajmując się tylko sprawą gróźb wobec syna biznesmena, a nie podejmując wątku prowokacji wobec SLD-owskiego premiera Leszka Millera.
W środę Kaczmarek zapowiedział, że tego dnia spotka się z szefem warszawskiej prokuratury apelacyjnej oraz nowym szefem biura ds. przestępczości zorganizowanej prokuratury krajowej, aby podjąć decyzję, czy przenieść śledztwo, a jeśli tak, do której prokuratury.
Dodał, że "pani prokurator prokuratury rejonowej, która prowadziła to postępowanie, skupiła się wyłącznie na groźbach kierowanych w stosunku do Aleksandra Gudzowatego i jego syna, natomiast nie skupiła się na wątku, który opisywały media". Jak podkreślił, "według oceny pani prokurator apelacyjnej tu zadecydowało niedoświadczenie pani prokurator i zbyt lekkie podejście do tematu".
Kaczmarek ujawnił, że w sierpniu 2005 r. warszawska prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa z doniesienia Gudzowatego w sprawie gróźb wobec jego syna. Dopiero po zażaleniu biznesmena w styczniu 2006 r. rozpoczęto śledztwo. W kwietniu zaś pojawiły się zeznania świadka, na którym "Dziennik" oparł swe ostatnie artykuły o próbie wykorzystania Gudzowatego przez służby specjalne do usunięcia Millera z funkcji szefa rządu. Kaczmarek nie ujawnił, o którego świadka chodzi. "Dziennik" napisał, że był to szef ochrony Gudzowatego Marcin Kossek.
Tygodnik "Wprost" oraz "Dziennik" w publikacjach pod tytułami "Zamach na Millera" i "Jak próbowano obalić Millera" napisały w poniedziałek, że z relacji i dokumentów z 2003 r. wynika, iż mogło wtedy dojść do próby pozakonstytucyjnego usunięcia premiera. Wśród ludzi związanych z lewicą i służbami specjalnymi miała być szykowana korupcyjna prowokacja, mająca na celu przypisanie synowi Millera przyjmowanie łapówek. To zaś - jak powiedział "Dziennikowi" Leszek Miller junior - zakończyłoby się dymisją rządu ojca.
Szef wywiadu za rządów SLD - Zbigniew Siemiątkowski - miał otrzymać poufną informację od byłego oficera służb specjalnych, że syn premiera jest korumpowany przez największych polskich biznesmenów: Jana Kulczyka, Ryszarda Krauzego, Aleksandra Gudzowatego. Opowiadać miał o tym właśnie Gudzowaty. Siemiątkowski - według "Dziennika" - poinformował o sprawie premiera Millera. 11 czerwca 2003 r. miało dojść do ostrej konfrontacji, w trakcie której Gudzowaty stanowczo zaprzeczył, że mówił o płaceniu łapówek młodemu Millerowi. Stwierdził, że jest to nieprawdziwa informacja, spreparowana w służbach. Miller - jak napisaliśmy w tygodniku - po konfrontacji uznał sprawę za zamkniętą.
"Dziennik" pisze też, że w sprawę zaangażował się Marek Ungier, minister z kancelarii Kwaśniewskiego. Według gazety, Ungier miał dążyć do zatuszowania sprawy, którą miały się też zająć WSI.
"Artykuł 'Dziennika' to uderzenie w Aleksandra Kwaśniewskiego" - powiedział Siemiątkowski, wyjaśniając, że - jego zdaniem - chodzi o to, by znów wezwać b. prezydenta na przesłuchanie do prokuratury. Dodał, że ABW sprawdzała wątek związany z synem Millera. Zaprzeczył, by WSI kiedykolwiek miały zająć się całą sprawą.
B. szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Andrzej Barcikowski powiedział w TVN24, że "ABW nie dysponowała żadną notatką na temat próby skompromitowania Millera juniora ani Aleksandra Gudzowatego". Według niego, nie było rozkazu zniszczenia dokumentów tej sprawy ani też przekazania jej gen. Markowi Dukaczewskiemu.
pap, ss, ab