Wiadomo, że liderzy Prawa i Sprawiedliwości szykowali się do zmiany premiera już dość dawno. Marcinkiewicz stał się zbyt samodzielny, prowadził niezależną politykę, co gorsza nie raz sprzeczną z linią PiS. Najpierw mówił, że jest gorącym zwolennikiem koalicji z PO, czego część polityków PiS nie chciała. Potem dość samodzielnie kompletował swój gabinet. Kiedy odeszła Zyta Gilowska, bez konsultacji z liderami partii powołał Pawła Wojciechowskiego na nowego ministra finansów. Ponadto ograniczył możliwości nominowania ludzi do zarządów spółek skarbu państwa, powołując grupę ekspertów, która miała oceniać kandydatów. To oznaczało, że minister Jasiński, który był zaufanym Jarosława Kaczyńskiego stracił możliwość swobodnego powoływania szefów tych spółek.
Najgorsze jednak było to, że w przeciwieństwie do Lecha Kaczyńskiego zaufanie do Marcinkiewicza rosło. Można odnieść wrażenie, że spotkanie z Tuskiem odbyło się celowo, by premier miał pretekst do podania się do dymisji. Nie da się bowiem rządzić, gdy o ten sam kawałek władzy spierają się trzy ośrodki - premier, prezydent i szef partii.
Na zmianę premiera zareagowała złotówka, która zaczęła szybko tracić na wartości. To jak długo będzie tracić zależy od pierwszych wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Czy zasugeruje, że będzie utrzymywał prorynkowy kurs w gospodarce, czy też zrealizuje socjalne hasła PiS, LPR i Samoobrony. Jedno jest pewne. Polakom wyjeżdżającym na wakacje za granicę PiS sprawił niemiły prezent. Będą droższe.