Cześć ,cudo. Podczas zajęć na studiach pisaliśmy do siebie. (…) Przez przypadek dowiedziałem się, że jesteś w Poznaniu, byłem w tym mieście i stwierdziłem, że w tym czasie, nie widząc się, pojawialiśmy się na tych samych ulicach. To metafizyka. Chcę, żebyśmy się spotkali. Gosiu, kocham cię. Michał P.”. „Jestem zawstydzony, że pisałem kiedyś do Ciebie na zajęciach (pamiętasz?) bardzo nieskromne zdania. Ale w myślach delikatnie gryzę Twoje uszko (…). Gosiu, jesteś duchowym, fizycznym, seksualnym ucieleśnieniem moich męskich (samczych – aż mi ślinka pociekła) pragnień. Koniecznie zobacz »Judytę z głową Holofermesa«, obraz Gustava Klimty. Twój sex-appeal i magia zmysłowa jest jak na jego obrazach. Kiedyś przeglądałem album tego artysty i widziałem Twoją głowę, także piękną pupkę, nogi, piersi (pisałaś, że są jędrne ha, ha!)”.
„Znowu widziałem Cię w moim śnie. Stoimy na długim moście, śmiejesz się, w dole szeroka rzeka, potem jesteśmy w gabinecie lekarza. Lekarz w białym fartuchu, pokoje na biało, twoje bose stopy, potem znów na moście. Z boku od strony barierki wyskakują dwa czarne koty, są wielkości rysia i mają ogony… Na żywo mogłabyś poczuć, jaki jestem napalony, kiedyś (na wydziale), kiedy dawałaś mi swoje usta, instynkt dobrze Ci podpowiadał”. „Gosiu. Przeczytaj uważnie. Od kilku lat z moimi znajomymi zajmuję się kabalistyką. Na podstawie układu planet próbujemy ustalić ważne chwile w życiorysie delikwenta. Znalazłem w internecie datę urodzin twojego mena J.P. To, co wyszło, jest bardzo niepokojące. Jowisz J.P., znajduje się na 5, co znaczy dla mężczyzny wczesne wdowieństwo. Jowisz jest w opozycji do Księżyca. (Czyli Ciebie). Nigdy za niego nie wychodź. (…). To byłaby wielka tragedia, jakbyś odeszła młodo. Wydaje mi się, że zadajesz się z J.P., bo liczysz na to, że u jego boku rozwiniesz swą karierę prawniczą i będziesz miała dobre pieniądze. Czy jeżeli za 10-15 lat będziesz odchodzić z tego świata (za sprawą J.P.), czy Ci pomoże ta kariera?”. [Pisownia oryginalna – red.]Pudełko w kształcie serca
Po otrzymaniu ostatniego listu adresatka Małgorzata K. zawiadomiła prokuratora, że dostaje listy od nieznanego jej Michała P. Ostatnia korespondencja zawierała groźby, że młodo umrze. – Ten mężczyzna zna mój numer telefonu – zeznała podczas przesłuchania. – Wziął go z internetu, gdzie się ogłaszałam jako adwokatka. P. wysyłał listy z erotycznymi wyznaniami na adres kolejnych kancelarii, w których pracuję. Twierdził w nich, że poznał mnie w czasie studiów sześć lat temu. Insynuuje, że wtedy łączył nas romans. W ubiegłym tygodniu odebrałam od niego paczkę. Nie ruszałam jej, zaniosłam na policję. Żądam ścigania tego człowieka, on może być niebezpieczny.
Po otwarciu przesyłki oczom funkcjonariuszy ukazało się czerwone blaszane pudełko w kształcie serca z czekoladkami. Przesłuchano Michała P. Mieszkaniec Zielonej Góry, lat 37. Samotny, nie pracuje, na utrzymaniu rodziców. Studiował prawo, przerwał po trzecim roku. Nie zaprzeczył, że wysyłał listy do Małgorzaty K. Byli parą na studiach. Na dowód pokazał fragmenty starych gazet, papierek, w który była zawinięta reklama gumy do żucia. Na tych skrawkach podczas zajęć z prawa międzynarodowego wysyłali sobie liściki, dopisując kolejne zdania:
– Cześć. Myślałem o tobie wiele, chciałbym dostać twoje zdjęcie, ale całą postać, bez bielizny.
– Nie mogę, mógłbyś mnie szantażować. Mój mężczyzna pewnie by sobie tego nie życzył.
– A pozowanie do „Playboya”, bez bielizny?
– To już nie jest rozdawanie zdjęć. Wiesz co? Nawet bym chciała.
– Szantaż to nie jest moja metoda. Myślę o pocałowaniu twojej pupy, to najbrutalniejsza z myśli. Jakie masz futerko? Ciemne, pachnące? Czy są loczki?
– Nie, jasne.
– Po zajęciach pocałujemy się. Daj mi numer telefonu.
– Zaskakujesz mnie odwagą. Chciałabym nie żałować. Twierdził, że nie potrafił tych spotkań zapomnieć; nie pomagało wiązanie się z innymi kobietami. Choć minęły lata, postanowił ponownie wyznać Małgosi uczucie. Zaproponował małżeństwo, założenie rodziny. Zignorowała go, a przy kolejnej próbie nawiązania kontaktu odpowiedziała SMS-em z obelżywymi wyzwiskami. Zmartwił się, że zamierzała wyjść za mąż za niejakiego J.P., właściciela kancelarii adwokackiej.
Skąd się o tym dowiedział? Bo zadzwonił do kancelarii, w której dziewczyna pracuje i telefon odebrał ów J.P. Przedstawił się jako narzeczony Małgosi. Gdy kilka miesięcy później mecenas K. wyszła za mąż za kogoś innego, Michał P. przeżył szok. Okazało się, że ten J.P. był tylko jej pracodawcą z kancelarii. – A dlaczego już po zamążpójściu Małgorzaty K. nadal zasypywał ją pan miłosnymi wyznaniami? – zapytał prokurator. – Bo przyjmowała je, wszak karmiły jej wielkie ego. Potem ze 30 razy wydzwaniała do mnie z wyzwiskami z pięciu różnych numerów. Nie odbierałem, obawiając się prowokacji. Pisała SMS-y: „Ty ch... pierdolony. Ty dupku, ty kretynie”. Odpowiadałem, że wybaczam nękanie, proponowałem: zejdźmy się, pójdziemy do łóżka i będzie jak kiedyś.
Syndrom Clérambaulta
30-letnia Małgorzata K. oświadczyła w prokuraturze, że w ogóle nie kojarzy Michała P., nie wie, jak on wygląda. Ale się go obawia, bo z korespondencji wynika, że chciał się pozbyć osób z jej otoczenia. Nigdy nie wymieniała z tym mężczyzną liścików na zajęciach w czasie studiów. Okazane jej bazgroły na opakowaniu po gumie do żucia, to na pewno nie jej pismo. Pan J.P. w telefonicznej rozmowie z Michałem K. nie mówił, że jest jej narzeczonym; była przy tej rozmowie. Absolutnie nie dzwoniła do P. w ostatnim roku 30 razy. Jest ofiarą uporczywego nękania.
Podobnie przedstawił swoją sytuację mąż Małgorzaty. Ich dręczyciel, z którym nigdy się nie spotkał osobiście, któregoś dnia zatelefonował, grożąc, że mu dokopie. Prokurator postawił Michałowi P. zarzut z art. 175 kk („Kto czyni przygotowania do przestępstwa…”). Doszło do procesu. Wyjaśnieniom oskarżonego na rozprawie przysłuchiwał się biegły psycholog. Obserwując zachowanie P. na sali sądowej (strojenie min, całusy przesyłane oskarżycielce posiłkowej, nerwowe wstawanie, to znów siadanie), doszedł do wniosku, że Michał P. cierpi na zaburzenie psychiczne przejawiające się w projektowaniu własnych stanów wewnętrznych. Ponadto oskarżony wykazuje niedojrzałość emocjonalną i pewne rysy narcyzmu. Natomiast psychiatra stwierdził po zbadaniu P., że wprawdzie ma on wysoki iloraz inteligencji, ale cierpi na uporczywy zespół urojeniowy i tym samym ma zniesioną zdolność rozpoznania czynu. – Udział oskarżonego w procesie jest bezcelowy – orzekł biegły. – Istnieje prawdopodobieństwo powtórzenia zarzucanych mu czynów. Michał P. nie ma poczucia choroby i nie podda się leczeniu ambulatoryjnemu. Stąd konieczność umieszczenia go w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
W odpowiedzi na to obrońca oskarżonego przedstawił pięć zaświadczeń wydanych przez różnych lekarzy psychiatrów, że jego klient jest psychicznie zdrowy. W międzyczasie nadeszła opinia sporządzona przez psychologa z Uniwersytetu Szczecińskiego, przygotowana na zlecenie Małgorzaty K. Choć pani profesor nigdy nie rozmawiała z Michałem P., jej ekspertyza była dla niego na tyle niekorzystna, że sąd powołał kolejnego psychiatrę do oceny poczytalności oskarżonego.
– Badany cierpi na syndrom Clérambaulta – orzekł następny biegły. Polega to na tym, że chory uważa, iż inna osoba jest w nim zakochana. Na obiekt swoich urojeń najczęściej wybiera postać, która tak naprawdę nigdy nie byłaby skłonna darzyć go takimi uczuciami. Człowiek dotknięty syndromem jest zazwyczaj osobą introwertyczną, izolującą się, samotną. Wierzy, że obiekt jego marzeń nie ujawnia wobec niego gorących uczuć jedynie ze względu na zewnętrzne przeszkody – na przykład rodzinę, sytuację zawodową. To z kolei rodzi niebezpieczeństwo dla tych, którzy są uważni przez chorego za rafę w dotarciu do obiektu miłości.
Zespół Clérambaulta ma trzy fazy: optymizmu, pesymizmu i nienawiści. Gdy chory znajdzie się w ostatniej, może popełnić czyn zabroniony, na przykład zabójstwo. Zdaniem tego psychiatry Michał P. jest na granicy między drugą a trzecią fazą. Prokuratorowi taka opinia wystarczyła, aby wystąpił o umorzenie postępowania i umieszczenie P. w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym z zakazem kontaktowania się z oskarżycielami posiłkowymi w jakiejkolwiek formie. I sąd wydał taki wyrok. W odpowiedzi skazany rozpoczął głodówkę.
Wystarczy zwykła cela
Składając apelację, obrońca Michała P. zarzucił sądowi bezpodstawne uznanie, że przestępstwo oskarżonego stanowiło czyn ciągły. – Zgromadzone w sprawie dowody – twierdził adwokat – nie dają żadnych podstaw do przyjęcia, że P. przez dwa lata groził pokrzywdzonej pozbawieniem jej życia. Tylko w jednym liście kobieta mogła znaleźć dowód, że jest ofiarą stalkingu (w sformułowaniu, że jej mąż zostanie młodym wdowcem). Wcześniej P. usiłował przekonać ją do siebie, raczył erotycznymi wyznaniami.
Obrońca kwestionował też dopuszczenie przez sąd jako dowodu prywatnej opinii psycholog z Uniwersytetu Szczecińskiego, która nawet nie widziała oskarżonego. Dla sądu była to ważna diagnoza, gdyż nie dotyczyła jedynie kwestii związanych z wątpliwościami co do poczytalności sprawcy, lecz diagnozowała u Michała P. poważne zaburzenie, co przesądziło u umieszczeniu go bez terminu wyjścia w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym
Wreszcie adwokat zarzucił sądowi pierwszej instancji bezpodstawne oddalenie wniosku dowodowego o dopuszczenie opinii biegłego grafologa i kolejnych biegłych psychiatrów. Nie zostało bowiem zweryfikowane, czy Małgorzata K. naprawdę nie znała oskarżonego z czasów wspólnych studiów i nie utrzymywała z nim bliskich stosunków. Grafolog nie badał załączonych przez oskarżonego liścików, rzekomo pisanych przez dziewczynę na wykładzie. Gdyby się okazało, że są autentyczne, podważałoby to wiarygodność zeznań pokrzywdzonej o osaczeniu jej przez nieznanego wcześniej mężczyznę.
W marcu br. Sąd Najwyższy (przewodniczący SSN Henryk Gradzik) uchylił zaskarżony wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. SN za zasadny uznał zarzut nierozważenia wątpliwości, czy Michał P. przez dwa lata działał z góry powziętym zamiarem. A to przesądziło o zamknięciu go w psychiatryku. A także to, że sąd odwoławczy nie odniósł się do zarzutu o niedopuszczenie opinii biegłego grafologa. Proces zacznie się zatem od nowa. Jeśli sąd uzna P. za zdrowego psychicznie, jego sprawa może się skończyć takim wyrokiem, jak w przypadku Marty P., pacjentki Adama S., warszawskiego specjalisty w chirurgii estetycznej, która straciła dla doktora głowę po jednej bytności w gabinecie.
Gdy wróciła tam po tygodniu z dowodami wdzięczności w ozdobnym koszyku: kawą, herbatą, jakimiś kadzidełkami, chirurg był tylko trochę zakłopotany. Padły słowa: „Nie trzeba”, ale prezenty wziął, uznając sprawę za zakończoną. Mylił się. Już następnego dnia zatelefonowała z prośbą, czy by nie polecił jej ginekologa. Polecił. Wkrótce potem szukała kontaktu do innych specjalistów. Doktor starał się być uprzejmy, choć tracił cierpliwość. Tymczasem Marta P. przypominała się, wysyłając mu czerwone serduszka. A także płytę z piosenkami Stinga. Do tego MMS-y z romantycznymi krajobrazami i wyznaniami, że jej smutno, tęskni za bliskością drugiego człowieka. Lekarz czasem z empatii rozmawiał z P. trochę dłużej przez telefon. Ale nie dążył do prywatnego spotkania.
Młoda kobieta rozpalała się z dnia na dzień. SMS-y zaczynała wysyłać o północy i trwało to do świtu. W międzyczasie wydzwaniała na jego numer telefonu. Na służbowy adres chirurga przychodziły listy z erotycznymi fantazjami w ich związku. Niszczył tę korespondencję, bo miał narzeczoną, nie chciał jej denerwować. Gdy pacjentka uznała, że lekarz „zdradza”, zaczęła mu grozić. Dostał SMS: „Będę koszmarem twojego lajfu”. I to była prawda. Kłamstwami i prowokacjami P. zniszczyła chirurgowi reputację nie tylko w jego miejscu pracy, ale i w portalach internetowych. Tworzyła tam fałszywe profile, gdzie pisała, że dr Adam S. (pełne nazwisko) jest nosicielem HIV i zaraża pacjentów, od których poza tym bierze łapówki. Ponieważ przestał odbierać telefony, zaczęła publiczną korespondencję na fałszywych profilach. Pisała: „Myślisz, że mi się znudzi? Nigdy! Ja nie z tych, co mają słomiany zapał. Rozpierdolę cię, choćby to miało być ostatnie, co zrobię (…). Zapamiętasz mnie, bo ukręcę łeb twojej zacnej karierze, a ciebie zetnę równo z trawą (…)”.
Dwa lata później, gdy syn Adama S. miał ponad rok, doktor dostał SMS z radą, aby „szykował czarny worek w rozmiarze dla dwulatka”, bo opłaceni mordercy jedynie czekają na sygnał. Po pięciu latach nękania chirurga Marta P. usłyszała zarzuty gróźb karalnych, znieważenia lekarza i prezentowania za pomocą internetu treści pornograficznych. Została zamknięta w areszcie. U oskarżonej rozpoznano osobowość nieprawidłową, histeryczną z cechami dysocjalnymi i skłonnością do zacierania granicy między fantazjowaniem a rzeczywistością. Jej niedojrzałość psychiczna objawiła się m.in. w tym, że życzeniowo zinterpretowała zachowanie chirurga. Odrzucenie przez mężczyznę jej uczuć, rozczarowanie zaktywizowało mechanizmy wrogości. Mimo stwierdzenia tylu anomalii biegli uznali, że kobieta może uczestniczyć w postępowaniu sądowym. Sąd uznał, że choć nie ma bezpośrednich dowodów, że za wpisami w internecie stoi P., jest ona winna przestępstw, o które oskarżyła ją prokuratura. Skazano ją za to na dwa lata więzienia i zasądzono 40 tys. zł zadośćuczynienia. ■