Od randki w sieci do czaszki wyłowionej z Wisły

Od randki w sieci do czaszki wyłowionej z Wisły

Dodano:   /  Zmieniono: 
Siedem lat po zniknięciu kobiety z rzeki wyłowiono czaszkę (fot. sxc.hu) Źródło: FreeImages.com
Poznała go na portalu randkowym. Po kilku miesiącach znajomości zniknęła bez śladu. Siedem lat później z Wisły wyłowiono czaszkę.
Tuż przed wygłoszeniem mów końcowych prokurator wniósł o dopuszczenie nowego dowodu, wyłowionej z Wisły czaszki. – Policja natrafiła na nią przed czterema miesiącami. Czekaliśmy jednak na wynik badań antropologicznych. Jeden z najbardziej znanych polskich specjalistów z zakresu kryminalistyki i biologii prof. Bronisław Młodziejowski uznał z dużym prawdopodobieństwem, że znaleziono czaszkę Edyty W. – wyjaśniał prokurator w absolutnej ciszy na sali.

Był styczeń 2013 r. Sąd postanowił poczekać do września na badanie DNA. – Może chociaż będzie miała grób – westchnęła młoda kobieta, gdy opuszczaliśmy salę rozpraw. Przyjaźniła się z Edytą W., która zniknęła 10 listopada 2005 r. Oskarżony o zabójstwo Arkadiusz B. został w pierwszej instancji uniewinniony. Sąd apelacyjny uznał jednak, że uchybienia w tym procesie były porażające. – Sąd okręgowy błędnie analizował pojedyncze poszlaki w oderwaniu od całego ich łańcucha. Proces należy powtórzyć – mówił w 2011 r. sędzia Sądu Apelacyjnego w Warszawie Paweł Rysiński. Dlatego w styczniu 2013 r. Arkadiusz B. znowu stanął przed sądem. Edyta W. wciąż jednak była uznawana za zaginioną.

Interes życia

– Siedzieliśmy biurko w biurko. Ona była tego dnia bardzo niespokojna – zeznał przed sądem Andrzej K., kolega z pracy Edyty W. – Co chwila odrywała się od papierów, aby zadzwonić przez komórkę. Od razu się zorientowałem, że telefonowała do swego chłopaka Arka. Wkrótce mieli wziąć ślub. Andrzej K. nigdy tego narzeczonego nie widział, ale od kilku miesięcy był mimowolnym obserwatorem wybuchu uczucia koleżanki. Znał też szczegóły pewnej operacji finansowej, jaką Arek przeprowadzał z pomocą dziewczyny. Chodziło o kupno w Niemczech sprzętu komputerowego i natychmiastowe odsprzedanie z dużym zyskiem kontrahentowi w Polsce. Edyta W. mówiła, że to będzie interes ich życia.

Był tylko jeden problem. Do sfinalizowania zakupu brakowało 80 tys. zł. Sprzedający zastrzegł, że jeśli klient nie wpłaci całości w terminie, przepadnie zaliczka. Dziewczyna robiła wszystko, aby pożyczyć tę sumę z banku, od swej firmy i od znajomych. Kolega, który widział jej gorączkowe zabiegi, dziwił się, że interes życia nie jest zabezpieczony umowami. Jednak 30-letnia Edyta, absolwentka uczelni ekonomicznej, pozostawała głucha na jego rady. Przelała zgromadzone pieniądze i życząc narzeczonemu szczęśliwej drogi (towar miał odebrać w Kostrzynie), przez pół dnia pilotowała go telefonicznie.

Nazajutrz, w czwartek 10 listopada 2005 r., tuż przed długim weekendem, mieli się spotkać na uroczystej kolacji w mieszkaniu na warszawskim Żoliborzu, które Arek wynajmował od pracującego za granicą kolegi. Rozliczą swoje zyski z transakcji życia, a potem... Rozmarzona dziewczyna zastygała nad robotą rozłożoną na biurku. Andrzej K. właśnie tak ją zapamiętał.

Uprzedzić rywalkę

Arkadiusza B. poznała na portalu Sympatia.pl. Mężczyzna, który 19 sierpnia 2005 r. odpowiedział na jej anons, prezentował się na zdjęciu w samych szortach (widoczne bicepsy) na brzegu jeziora i trzymał taaaką rybę. „Jestem romantycznym chłopakiem”– pisał – „który poszukuje odrobiny szczęścia w życiu. Mieszkam i pracuję w Warszawie. Wykształcenie wyższe. Nie mam problemu z brakiem pieniędzy. Marzę o wesołej, sympatycznej dziewczynie, która ceni szczerość i czas spędzony we dwoje. Jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś więcej, odpisz”. Odpowiedziała, podała swój adres e-mailowy.

Już po kwadransie przyszła zwrotna poczta. Dorzucił parę informacji o sobie: wnuk kultowego reżysera filmowego, majętni rodzice mieszkają we Włoszech. Teraz kolej na nią. „Co ci napisać?” – pisze Edyta. „Jestem normalną dziewczyną, optymistycznie nastawioną do świata i otaczających mnie ludzi. Chętnie pomagam innym, nie toleruję kłamstwa i obłudy. Aktualnie pracuję w zagranicznej firmie”. Miesiąc później zaprasza go do siebie na kolację. Nazajutrz rano pisze e-mail do przyjaciółki: „Przyjechał z różą. No i wiesz... W czasie śniadania powtarzał: co ty ze mną zrobiłaś, przewróciłaś mi świat do góry nogami. Dał mi karteczkę, żebym odczytała, gdy już wyjdzie. Napisał: Kocham. Otworzę ci drzwi do raju”.

Nikt z jej bliskich nie widział Arkadiusza B. Nawet wtedy, gdy Edyta już zamówiła suknię ślubną. – Chciałam tego Arka poznać – opowiedziała jej przyjaciółka Wiola dwa lata później na rozprawie sądowej. – Ale on sobie życzył, aby utrzymała wszystko w tajemnicy, bo to jest takie romantyczne. Powiedziałam jej, że mam złe przeczucia. Umówiłyśmy się na dłuższą rozmowę, gdy wrócę z zagranicy, po 10 listopada. Edyta nie słyszy przestrogi, jest zajęta zdobywaniem pieniędzy dla narzeczonego. Banki odmawiają kolejnego kredytu, a Arek codziennie pyta, co załatwiła.

19 października przychodzi dziwny e- -mail: „Hejka, Edyta. Pewnie nie wiesz, kim jestem. Ale ja wiem, że od dłuższego czasu spotykasz się z Arkiem. Odpuść sobie. On na pewno do mnie wróci, bo to ja mu pomogę zrealizować jego marzenia i cel – mam na myśli pewną transakcję finansową. To niewygórowana cena za szczęśliwe życie, prawda? Aneczka”. – Edyta po tym liście postanowiła uprzedzić rywalkę i wziąć kredyt pod hipotekę swojego mieszkania – zeznał w sądzie jej kolega z pracy. Nadchodzi 10 listopada. Edyta zwierza się koledze, że Arek odebrał w Kostrzynie towar, ale rozliczenie, ile na tym zarobili, przesuwa się o kilka dni po weekendzie. To może i dobrze, przynajmniej buchalteria nie zakłóci im uroczystej kolacji, na którą narzeczony zaprasza dziś wieczorem.

Taki mały oscylator

Przez cały weekend telefon Edyty milczy. W poniedziałek kobieta nie pojawia się w pracy. We wtorek też nie. Żadnego znaku życia. Jej rodzina postanawia zawiadomić policję. Gdy stoją na korytarzu w komendzie, podchodzi młody długowłosy mężczyzna.

– Wy jesteście od Edyty? – pyta napastliwie. Ich milczenie budzi jego agresję.

– A co, myślicie, że ja jej coś zrobiłem?! Ja jestem wnukiem reżysera B., mam alibi. Ta panienka wysiudała mnie z pieniędzy, które jej pożyczyłem. I pewnie teraz ukrywa się z forsą! – krzyczy. Ojciec Edyty pyta mężczyznę, jak się nazywa.

– Arkadiusz B.

– Przecież 17 grudnia miał być wasz ślub! – zdołała wykrztusić kompletnie zaskoczona Wiola. Odpowiedzią jest wzruszenie ramion. On słyszy o tym po raz pierwszy. Arkadiusz B. sam się zgłasza na komendę kilka dni później. Pokazuje umowę, z której wynika, że pożyczył zaginionej Edycie W. 38 tys. zł. – Uwierzyłam mu – zeznała potem przed sądem aspirant Stefania K.

– Powiedziałam naczelnikowi, że prawdopodobnie ten człowiek jest ofiarą sprytnej oszustki.

Policja jednak dyskretnie zbiera dane o Arkadiuszu B. Okazuje się, że nie jest spokrewniony ze znanym reżyserem, mieszka z matką, rozwiedzioną z powodu pijaństwa męża, nigdzie nie pracuje. Ich małe, zapuszczone mieszkanie od dawna jest zadłużone w spółdzielni. Elektrownia często odcina w tym lokalu prąd. Niespodziewanie w połowie listopada sytuacja materialna tej rodziny diametralnie się zmieniła. Spłacili wszystkie długi, również bankowe, matka kupiła sobie samochód. Ubrany w markową odzież Arkadiusz B. po listopadowym weekendzie chwalił się koleżance, że został wiceprezesem znanej zagranicznej firmy.

Prokurator wydaje nakaz rewizji mieszkania Arkadiusza B. Podczas przeszukania znaleziono umowę na wynajem od 8 listopada 2005 r. kawalerki na warszawskim Żoliborzu. Policja skontaktowała się z właścicielką lokalu. Poskarżyła się, że z lokatorem rozstała się po kilku dniach, bo nawet gdy lał deszcz, okno zostawiał otwarte na oścież, poza tym z mieszkania zniknęła meblościanka, w łazience są odbarwione fugi i widoczne ślady po zamalowaniu plam na suficie. Co on tam robił!? Przecież lokal był tuż po generalnym remoncie. I dlaczego w ciągu tygodnia zużył tyle wody, ile ona w ciągu roku?

Z pomocą operatora komórki Edyty prześledzono miejsca jej ostatnich telefonicznych rozmów późnym popołudniem 10 listopada. Najpierw rozmawiała z B. z okolic swojego biura, potem z bloku, w którym mieszkała, następnie billingi wskazywały, że zbliża się do kawalerki na Żoliborzu, gdzie miała zjeść uroczystą kolację. Przed budynkiem powiedziała do znajomego, z którym rozmawiała w czasie jazdy: „Kończę, bo dojeżdżam”. Od tej chwili telefon zamilkł. Ponownie wezwany na przesłuchanie B. zaprzeczył, aby kiedykolwiek gościł Edytę w kawalerce. Jednak w czasie rewizji znaleziono srebrną bransoletkę i perfumy Chanel w oryginalnym opakowaniu. Wiola je rozpoznała jako prezenty, które dała Edycie. Wtedy B. przyznał, że dziewczyna raz go odwiedziła w wynajmowanej kawalerce.

Gdy sprawę przejęła sekcja kryminologii z innego komisariatu, znów wezwano B. na przesłuchanie. Policja miała już wydruki z komputera zaginionej, nadeszły też informacje z banku o jej przelewach na konto oskarżonego. Arkadiusz B. przedstawił śledczym nową wersję swej pożyczki udzielonej Edycie. Owszem, przelała na jego konto dwa razy po 14 tys. zł. Ale tak naprawdę były to jego oszczędności i ponownie dał je Edycie. Bo Edyta, która śledziła słynny proces Bagsika z ArtB, wymyśliła, żeby pieniądze krążyły między bankami i zarabiały na siebie – taki mały oscylator. Zawierzył jej, a ona go oszukała. Zniknęła, gdy tylko gotówkę miała w rękach. Wyjaśnił też, jak było z listem do Edyty od Aneczki. Sam go napisał. Chciał w ten sposób wzbudzić zazdrość narzeczonej. Śledczy puścił B. wolno.

Ślad po Edycie

W styczniu 2006 r. znaleziono samochód Edyty porzucony na peryferiach Warszawy. Pod fotelem zawieruszyła się karteczka z adresem wynajmowanej przez B. kawalerki. Grafolog potwierdził charakter pisma Edyty. Podczas kolejnego przesłuchania B. zeznał, że w dniach 8-10 listopada 2005 r. był w wynajmowanej kawalerce, bo usuwał starą, zawadzającą mu meblościankę. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego w tym czasie informował zaginioną, że przejeżdża przez przejście graniczne ze sprzętem elektronicznym. W rzeczywistości telefony od Edyty odbierał w Warszawie. Następnego dnia B. odmówił składania wyjaśnień. Został zatrzymany. Od tej chwili na wszystkie pytania odpowiadał: nie wiem, nie pamiętam. Mimo to w aktach śledczych zgromadzono sporo materiału o podejrzanym. Prawdziwą twarz Arkadiusza B. obnażyła też zawartość twardego dysku w jego komputerze.

Policjanci znaleźli tam odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę robił całymi dniami, skoro nigdzie nie pracował. Otóż – uwodził kobiety. 24 jednocześnie. Wszystkie znajomości zawierał na portalu Sympatia.pl. Każdej kobiecie opowiadał inną zmyśloną historię o sobie. Nie zadawał sobie zbyt wiele trudu z wymyślaniem oryginalnych komplementów swoim respondentkom. Każda była Gwiazdeczką i dostawała na dobranoc miliony całusów. Tylko ich imiona się zmieniały. I jego nicki. Czasem szantażował pokazaniem w internecie ocierających się o pornografię zdjęć, które robił swym partnerkom w intymnych sytuacjach. Kobiety, które wybierał, miały pewne cechy wspólne – wszystkie przyjechały z małych miejscowości do Warszawy, aby zrobić karierę.

Były ambitne i pracowite; skończyły studia, urządziły się, niektóre zdążyły się rozwieść, zamykając w ten sposób etap młodzieńczych złych wyborów. Na portalu Sympatia.pl zwierzały się, że dręczy je samotność. Śledczych analizujących zawartość twardego dysku komputera Arkadiusza B. zainteresowała Aneczka, ponieważ informacje o niej, opatrzone zdjęciami, raz po raz pojawiały się w e-mailach B. do użytkowniczek portalu Sympatia.pl. Odnaleziono tę kobietę.

Okazała się mężatką, prosiła o dyskrecję. Arkadiusza B. poznała w sklepie, gdzie była ekspedientką. Zaimponował jej, zawrócił w głowie. Gdy potem chciała zerwać znajomość, szantażował ją. 11 listopada 2005 r. wysłał jej SMS, że o godzinie 22 czeka na nią pod marketem, w którym pracowała. Zdziwiła się, gdy podjechał innym niż zwykle samochodem – prawie nowym, dobrej zagranicznej marki. Wyjaśnił, że dostał go od dłużnika w ramach rozliczeń. – Na tylnym siedzeniu – kobieta zeznała potem w śledztwie – leżała damska parasolka. Na następną randkę, trzy dni później, umówili się w parku. Tam w pewnej chwili odchylił marynarkę, aby pokazać dwie grube paczki pieniędzy. Pochodziły, jak twierdził, z firmy budowlanej ojca, którą właśnie przejął. Jeden z pakietów chciał jej dać na przechowanie. Nie zgodziła się. Przesłuchiwanej okazano samochód Edyty. Rozpoznała, że jest to ten sam, którym 11 listopada Arkadiusz B. odwiózł ją do domu.

Nigdy nie słyszała o Edycie, nie wysyłała jej e-maila z pogróżkami. Zresztą nie umie obsługiwać komputera. Śledztwo nabrało tempa, ale nie natrafiono na żaden ślad Edyty. Nic też nie dało wystąpienie do prokuratur innych krajów o wspólne szukanie zaginionej. Drobiazgowo więc wyłuskiwano liczne kłamstwa z zeznań podejrzanego w związku z zaginięciem Edyty W. Rok później w rurach brodzika w kawalerce na Żoliborzu ujawniono ślad krwi. Badanie DNA wykazało, że to krew Edyty. Zdaniem prokuratury poszlaki ułożyły się w jedną całość. Mimo braku corpus delicti Arkadiusz B. został oskarżony o zamordowanie narzeczonej. Nie przyznał się, odmówił odpowiedzi na pytania sądu i prokuratury.

Tylko kłamał

Lipiec 2010 r. Pięć lat po zaginięciu Edyty poszlakowy proces Arkadiusza B. dobiegł końca. Prokurator, uznając winę oskarżonego, domagała się dla niego kary dożywocia. – Nie mam pewności, że pan B. nie zamordował Edyty W. – wywodził obrońca oskarżonego mec. Zbigniew Jewdokin. – Ale też nie wiem, czy mój klient ją zabił. W procesie karnym wątpliwości są rozstrzygane na korzyść oskarżonego. Na dziś Edyta W. nawet nie została uznana za osobę zmarłą.

Mecenas układał przed sądem różne wersje odpowiedzi na pytanie, co się mogło stać z niedającą znaku życia kobietą. Może ktoś ją porwał? Uprowadził do agencji towarzyskiej? A jeśli z nieznanych powodów postanowiła się odciąć od dotychczasowego życia? Zdaniem mec. Jewdokina poszlaki są bardzo wątpliwe. To prawda, że Arkadiusz B. notorycznie kłamał. Taki miał sposób na życie i uwodzenie kobiet. Ale to jeszcze nie oznacza, że jest mordercą. Mecenas domagał się uniewinnienia jego klienta. Tydzień później sąd okręgowy uniewinnił Arkadiusza B. od zarzutu zamordowania Edyty W. B. został skazany tylko za wyłudzenie od Edyty W. 28 tys. zł (a nie 70 tys., jak twierdzili świadkowie). Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił wyrok orzeczony w pierwszej instancji. Proces zaczął się więc od nowa, a tuż przed jego zakończeniem prokurator ujawnił, że znaleziono czaszkę. Kolejna rozprawa zaplanowana jest na wrzesień.

Tekst ukazał się w numerze 2 4 /2013 t ygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest  także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania