Scena przygotowana na początku lipca w ruinach starożytnej Palmiry ma oczywisty cel propagandowy. Bojownicy Państwa Islamskiego prowadzą jeńców – prawdopodobnie żołnierzy syryjskich – na tle kolumnady i ustawiają ich w rzędzie. Ze zwyczajową mową przeciwko wrogom prawowiernych występuje egzekutor. Tym razem to młody chłopiec, prawie dziecko. Po chwili wraz z kilkoma innymi 13-, 14-letnimi bojownikami strzela do skazańców. Takich nagrań jest ostatnio w internecie wiele. W marcu pokazano materiał, na którym jeden ze zwerbowanych chłopców zabija izraelskiego Araba oskarżanego o rzekome szpiegostwo. Z kolei na filmie opublikowanym w maju widać, jak grupa młodocianych oprawców ścina głowy zakładnikom w charakterystycznych pomarańczowych kombinezonach.
Jak Hitlerjugend
– Robią to z tego samego powodu, dla którego naziści stworzyli Hitlerjugend. Szkolenie wojskowe w obozach jest równie ważne co szkolenie ideologiczne, a dla młodych, plastycznych umysłów to szczególnie niebezpieczne – ostrzega Charlie Winter z brytyjskiej Fundacji Quilliam, która monitoruje działania ekstremistów.
– Wykorzystywanie dzieci do walki to przejaw szczególnego wyrachowania. Z taktycznego punktu widzenia są one słabiej sprawdzane na punktach kontrolnych, więc operacyjnie są w stanie łatwiej się poruszać – mówi „Wprost” dr Krzysztof Liedel, dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas. Zwraca uwagę na niebezpieczeństwo, jakie to ze sobą niesie. – Oczywiście wyjeżdżający w regiony zapalne żołnierze są szkoleni na wypadek zagrożeń, i to bez względu na to, czy mają do czynienia z dorosłym, czy z dzieckiem. Należy jednak pamiętać, że człowiek jest zawsze człowiekiem, a ułamek sekundy zawahania może decydować o życiu. Testowaliśmy to w Iraku i Afganistanie. Taktyka mówiła, że kolumna samochodów ma jechać z określoną prędkością po danym terenie. W pewnym momencie na drogę wychodzi mała dziewczynka z małym chłopcem, trzymają się za ręce. Nie ma możliwości, żeby żołnierzowi, nawet najlepiej wyszkolonemu, nie drgnęła powieka czy noga nie nacisnęła na hamulec – tłumaczy. Wygląd wzbudza mniej podejrzeń i pozwala dzieciom łatwiej wmieszać się w tłum.
Dzięki temu doskonale sprawdzają się jako wykonawcy misji samobójczych. Znanych jest wiele przypadków, kiedy do żołnierzy z punktów kontrolnych podchodziły 8-10-letnie dzieci uzbrojone w schowany pod ubraniem pas szahida (z materiałami wybuchowymi). Ładunek często detonują zdalnie ukryci w okolicy bojówkarze. Śmierć jest dla dzieci tak abstrakcyjnym pojęciem, że nie zdają sobie sprawy z zagrożenia, dlatego łatwiej je wysłać na groźne lub wręcz beznadziejne misje. Owszem, zindoktrynowane deklarują, że chcą poświęcić życie dla Allaha, tylko czy ośmiolatek jest świadomy, co to tak naprawdę oznacza? W Iraku zamachowcy wykorzystywali dzieci do uśpienia czujności żołnierzy. Przed przejazdem przez punkt graniczny usadzali je na tylnym siedzeniu samochodu tylko po to, by uśmiechały się do mundurowych. Gdy tylko przekroczyli granicę, pojazd wylatywał w powietrze. Razem ze wszystkimi w środku. Najmłodsi bywają również kurierami, a ich tornistry czy zabawki wykorzystywane są do przenoszenia materiałów wybuchowych i broni.
Szkoła okrucieństwa
Dzieci to żołnierze, którymi łatwo kierować. Robią, co im się każe, nie dezerterują, nie reklamują żołdu, są zwinne i potrafią się nauczyć dobrze strzelać. Na dodatek się nie wahają. W czasie bitwy ustawia się je na pierwszej linii jako tarcze. To mali chłopcy oczyszczają zaminowane pola. Zawodowi żołnierze i najemnicy idą za nimi. Gdy nie wykonają rozkazu, otrzymują chłostę. Spacerują z bronią jak z zabawką. Czują się ważni z karabinem i w mundurze. Jak łatwo można to wykorzystywać, już przed laty pokazali organizatorzy „chłopięcych armii” walczących w lokalnych wojnach w Afryce.
Potencjał małych bojowników dostrzegają też dżihadyści. W zeszłym roku telewizja CNN wyemitowała wywiad z 15-letnim chłopcem, który zanim uciekł z ojcem do Turcji, mieszkał na terenach okupowanych przez Państwo Islamskie. Chłopiec opowiadał dziennikarzom o tym, jak razem z setką dzieci został wysłany na szkolenie. Wszyscy byli trzymani w izolacji. – Spędziłem miesiąc, nie widząc rodziny i kolegów. Nie wolno nam było z nikim się kontaktować. Tęskniłem za rodzicami – wspominał. Przez ten czas uczył się obsługi AK-47 i wkuwał na pamięć passusy z Koranu. Historia Jasira nie jest niczym wyjątkowym. Państwo Islamskie często publikuje w internecie nagrania, na których widać szkolone przez radykałów dzieci nazywane „szczeniętami kalifatu”. Na terenach IS funkcjonuje kilkadziesiąt obozów szkoleniowych dla nieletnich. Starsi od początku są przyzwyczajani do brutalności. Uczestniczą w wymierzaniu kar i egzekucjach. To oni widnieją na fotografiach, trzymając ludzkie głowy w rękach. Najmłodszych indoktrynuje się za pomocą maskotek. Każdy otrzymuje niebieskooką blond lalkę w pomarańczowym kombinezonie i nóż. Dzieci bawią się w dekapitację. Doniesienia na temat wykorzystywania najmłodszych potwierdzają raporty Human Rights Watch i ONZ. Eksperci zwracają uwagę na jeszcze jeden przerażający aspekt – część dzieci trzyma się tylko po to, by w razie potrzeby wykorzystać ich krew do transfuzji dla rannych bojowników. Nie istnieje jedna sprawdzona formuła werbowania najmłodszych, a żołnierski narybek dżihadyści pozyskują na wiele sposobów. Najprostsza i zarazem najszybsza metoda to oczywiście porwanie. Tylko pod koniec maja ekstremiści, którzy wkroczyli do dwóch irackich prowincji Anbar i Diyala porwali stamtąd blisko 500 nastolatków w wieku około 16 lat. Najprawdopodobniej przejdą pranie mózgu i dołączą do oddziałów zamachowców samobójców.
Niewolnice bojowników
Państwo Islamskie na podbitych terenach Iraku i Syrii porywa również dziewczęta. Są sprzedawane jako niewolnice albo służą jako „zachęta” podczas rekrutacji zagranicznych bojowników. – Dziewczynki przyciągają mężczyzn, którym obiecuje się żony, co w praktyce oznacza, że kończą jako seksualne niewolnice – alarmuje Zainab Bangura, specjalna przedstawicielka ONZ ds. przemocy seksualnej w konfliktach zbrojnych.
Wątek propagandowy nie jest tu bez znaczenia. O ile porwania zapewniają wielu nowych rekrutów, to jednak nie gwarantują lojalności. Wielu chłopców przy pierwszej okazji ucieka, dlatego równie ważna jest rekrutacja odpowiednio zmotywowanych ochotników. Wzbudza się poczucie winy za ignorancję wobec walki z niewiernymi albo obiecuje złote góry w nowo powstałym kalifacie oraz życie wieczne po śmierci. O skuteczności tej metody świadczy to, że każdego miesiąca w szeregi Państwa Islamskiego wstępuje blisko tysiąc osób, a spośród prawie 30 tys. bojowników, którymi dysponuje kalifat, 6 tys. to przybysze z Europy. Także wśród nich jest wielu nastolatków. To nie przypadek. We Francji, w Wielkiej Brytanii czy Niemczech emisariusze organizacji terrorystycznych skupieni wokół meczetów rekrutują trudną młodzież pochodzenia arabskiego.
Nierzadko to sami rodzice oddają dzieci dżihadystom. O tym, że taka praktyka ma miejsce, doskonale wie prof. Katarzyna Pachniak, kierująca Katedrą Arabistyki i Islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego. – Tacy rekruci najczęściej pochodzą z rodzin już związanych z radykalną formą islamu, skupionych wokół konkretnych meczetów. Część rodziców dobrowolnie oddaje dzieci na przeszkolenie, uznając to za obowiązek wobec Boga. Inni są do tego zmuszani siłą lub z powodu ubóstwa. Wysyłają swoje dzieci na wojnę nie dlatego, że uważają, iż są już dorosłe, tylko dlatego że sądzą, iż dziecko także ma obowiązki wobec Boga i religii, i może zasłużyć sobie na życie wieczne – tłumaczy.
Nowe pokolenie
Udział najmłodszych w globalnym dżihadzie demonstruje brutalność i nieprzewidywalność terrorystów, którzy przekraczają kolejne granice. – To, że dzieci są świetnym narzędziem do walki, różne ugrupowania odkryły już 20 lat temu. W pewnym momencie system uszczelnił się na tyle, że zdrowemu mężczyźnie trudno było skutecznie zaatakować. Wtedy pojawiły się kobiety jako zamachowcy samobójcy. Gdy ta metoda przestała przynosić efekty, do zamachów zaczęto wykorzystywać konwertytki z Europy. Początkowo one również nie wzbudzały podejrzeń. Kolejnym etapem stało się wykorzystywanie dzieci – mówi prof. Daniel Boćkowski, ekspert ds. terroryzmu z Uniwersytetu w Białymstoku.
Werbowanie młodych bojowników ma jeszcze jeden symboliczny aspekt, o którym wielu zachodnich komentatorów zdaje się zapominać. Nie wszyscy mają przecież umrzeć w walce. Ci, którzy przeżyją, dadzą początek kolejnej generacji dżihadystów gotowych umierać za kalifat. Oczekiwanie na rychły upadek Państwa Islamskiego, jak chcieliby niektórzy, może być więc przedwczesne.
(29.2015)
"Wprost" można zakupić w wersji do słuchania oraz na AppleStore i GooglePlay.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.