Kiedy migranci szturmują granicę na odcinku chronionym przez Straż Graniczną z Mielnika, miejscowe gospodynie pieką ciasta dla żołnierzy, a ekspedientki z jedynego we wsi sklepu narzekają na kręgosłupy, bo takiego ruchu tu nigdy nie było. Wójt gminy Mielnik martwi się tylko o drogi rozjeżdżane wojskowymi samochodami. Ale zaznacza: – Proszę, nie piszcie, że migranci są w Mielniku. Są w gminie Mielnik, a to różnica. U nas jest spokojnie.
Żołnierze biorą ciastka, będzie premia
Mielnik to jedna z nadbużańskich wsi w powiecie siemiatyckim. Niespełna 900 mieszkańców, apteka, sklep, regionalne muzeum, placówka Straży Granicznej. Są tu punkty widokowe na Bug i odkrywkowa kopalnia kredy, która również przyciąga turystów.
Kryzys graniczny widać tu gołym okiem. Wojskowe samochody raz po raz jadą między wiejskimi domami. W kierunku Bugu zbiega grupka żołnierzy robiących codzienną zaprawę. Mimo zimna są w krótkich spodenkach. To na skraju wsi mieści się jeden z wielu wojskowych obozów, gdzie stacjonują żołnierze chroniący granicę. Normalnie to miejsce spacerów i rekreacji dla mieszkańców i turystów. Co roku odbywa się tam festiwal „Muzyczne Dialogi nad Bugiem”. Teraz jest szlaban, a z drogi widać tylko zielone, wojskowe namioty.
Wojskowa ciężarówka wypakowana żołnierzami w podjeżdża pod sklep w centrum Mielnika. Natychmiast tworzy się gigantyczna kolejka. Uśmiechnięta ekspedientka namawia każdego klienta do kupna herbatników w czekoladzie. – Mam za to premię – mówi bez ogródek. Wojskowi chętnie ciastka biorą. A ekspedientka przyznaje, że takiego ruchu nikt tu nie pamięta. Aż kręgosłupy bolą, bo nawet usiąść nie ma kiedy. Widok żołnierzy z wyładowanymi zakupami żółtymi jednorazówkami idącymi przez Mielnik nikogo tu nie dziwi.
Marcin Urbański, wójt gminy: – To chyba jedyny minus tego wszystkiego. O godzinie 20 w sklepie już się wszystkiego nie kupi.