Hieratycznością, prostotą i spokojem pokazuje nam „wyszorowane” i idealnie skomponowane kadry aby opowiedzieć historię absurdalną jak samo życie.
„Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” został nagrodzony w Wenecji Złotym Lwem dla Najlepszego filmu 2014 roku. Powstawał wybitnie długo - bo aż 7 lat. Ale wolne tempo pracy nie jest niczym dziwnym w twórczości Anderssona. Dzięki temu jego filmy rodzą się jako uważne i nieoczywiste diagnozy ludzkich typów. „Gołąb...” jest również nieoczywisty. Reżyser nie opowiada nam niczego wprost. Za pomocą małych, autorskich scenek i gagów pokazuje nam, że my - ludzie jesteśmy pokraczni do szpiku kości. Pokraczni i śmiertelnie poważni - zarówno gdy usilnie próbujemy sprzedać rozśmieszające gadżety, czy kiedy próbujemy wyrwać torebkę leżącej na łożu śmierci matce.
Andersson z przymrużeniem oka spogląda na szwedzkie społeczeństwo. Prezentuje je jako snującą się i bezskutecznie szukającą sensu życia depresyjną masę, w której żadne dziwactwa zdają się nie robić na nikim wrażenia. Flegmatyczni domokrążcy próbujący sprzedać „wampirze kły” są zarówno zabawni jak i straszni - bo wbrew pozorom humoru w tym filmie jest pełno. Anderssonowski dowcip zapewne jednak nie wszystkim przypadnie do gustu. Ukryty między scenami i wątkami każe na siebie czekać. Czasem zostaje wywołany poprzez dialog, a czasem znajduje się na styku muzyki czy drugiego planu w rogu kadru. Potrafi jednak rozśmieszyć - absurdalnie, surrealistycznie i niekiedy gorzko.
Bohaterowie filmu są bardziej pionkami na autorskiej planszy niż pełnokrwistymi postaciami o których się czegokolwiek dowiadujemy. Dlatego też na „Gołębia...” nie można patrzeć przez standardowe soczewki. To kino bardziej przypomina surrealistyczne sceny niż fabularną opowieść gdzie poukładana narracja pozwoli nam na streszczenie biegu wydarzeń. Widzów bardziej niż „co” powinno interesować „jak” - połączone dziwnym kluczem wątki są jak ponawlekane na nitkę koraliki. Przeróżne, czasami niepasujące i pstrokate, ale razem tworzące całkiem ciekawą całość.
Są dokładnie tacy jak my, kiedy w rozmowie telefonicznej po raz kolejny powtarzamy „Cieszę się, że u Ciebie wszystko dobrze” stojąc w gruzach własnego absurdu.
Ocena: 5/10