Demon
Tegoroczny Festiwal Filmowy w Gdyni obfituje w produkcje reprezentujące najróżniejsze gatunki. W poprzednich dniach na ekranach można było zobaczyć musical, sensację, film wojenny, film muzyczny, obyczajowy i komedię. Czwartego dnia Festiwalu przyszedł czas na obraz reprezentujący gatunek dość rzadko pojawiający się w polskich filmach – horror. Jak określił go sam reżyser, horror dość specyficzny, zawierający elementy groteskowe; wszak rozgrywa się w czasie polskiego wesela, a nad wszystkim unosi się duch dybuka. To przedziwna mieszanka grozy i czarnego humoru, która jest jednak na tyle wyważona, że nie tworzy z tego horroru niezamierzonej komedii, ale i nie idzie w kierunku filmu strasznego na poważnie. Udaje jej się utrzymać wysokie napięcie, nie rozbijając przez śmiech napiętej atmosfery, która zagęszcza się z każdą minutą seansu. Im więcej wódki leje się do gardeł gości weselnych, tym większy mrok zapada na zewnątrz.
„Demon” przedstawia proces popadania w coraz większy obłęd. Osobą, która osuwa się w odmęty szaleństwa, jest Pan Młody. Anglik polskiego pochodzenia, który przyjeżdża do Polski, by wziąć ślub z Żanetą. Ślub odbędzie się gdzieś na wsi, w stodole tuż obok starego domu, w którym w przyszłości zamieszkają państwo młodzi. Spokój przygotowań do wesela zostaje zmącony przez makabryczne znalezisko, którego główny bohater dokonuje na podwórku przy zaniedbanym domu. Tuż przy drzewie odnajduje płytko zakopane ludzkie szczątki. Ten szokujący widok nie daje mu spokoju, ciągle powraca do niego wraz z licznymi pytaniami: kto i dlaczego został zakopany w ziemi? Wkrótce mężczyźnie zacznie się ukazywać pewna młoda kobieta w sukni ślubnej. Wkrótce również ręce Pana Młodego ubrudzą się w piachu i błocie, a choć myć będzie je wielokrotnie, nadal będą brudne, czarne od ziemi. Niezrozumiała przeszłość zacznie powracać do rzeczywistości, nawiedzać bohatera, wpływając na przebieg wesela i wszystkich jego uczestników.
Wraz z pogłębiającym się szaleństwem głównego bohatera, na jaw zaczynają wychodzić prawdziwe charaktery uczestników wesela. Jawne stają się ich lęki, przywary, skrywane dotąd grzechy. Alkoholizm, tchórzostwo, kompleks niższości, polska zaściankowość, zazdrość i zawiść. „Demon” jest filmem, który w pewnym sensie rozprawia się z trudną przeszłością, ale robi to jakby przy okazji, nienachalnie, jakby mimochodem. To obraz zatrzymujący się nad polską mentalnością, tendencją do zamiatania wszystkiego pod dywan, spychania na bok wszystkiego, co niewygodne, trudne, co wymaga przemyślenia, dokonania ważnego wyboru moralnego. To obraz ukazujący sytuację klinczu, miotania się między tym, co właściwe, a tym, co wynika z charakteru. Mówiący o tym, że wypieranie przeszłości uniemożliwia pójście naprzód. Odcinanie się od korzeni, odgradzanie od wszystkiego, co zewnętrzne, skutkuje brakiem mostów pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, religiami, kulturami, i co najważniejsze, pomiędzy ludźmi.
Ocena: 7/10
Nowy Świat
„Nowy Świat” to film składający się z trzech historii, trwających mniej więcej po pół godziny każda. Historii rozgrywających się w Warszawie, których bohaterami są imigranci. Każdy segment poświęcony jest innej postaci, każdy został wyreżyserowany przez innego reżysera. To praca zbiorowa, która jak każdy obraz tego typu, jest tak silna, jak najsłabsze ogniowo, z którego się składa. Im bardziej wyrównany poziom kolejnych elementów, tym lepszy odbiór całości. W przypadku „Nowego Świata” wszystkie trzy historie utrzymane są na podobnym, ale niestety przeciętnym poziomie, obniżanym przez samych twórców, którzy niepotrzebnie udziwniają swoje opowieści i oddalają się od głównego tematu tej produkcji – imigracji.
Produkcja ta rozpoczyna się od historii Żanny, Białorusinki, która wraz z kilkuletnią córką przyjechała do Polski, zostawiając w ojczyźnie męża – aktywistę, muzyka, który co i raz zatrzymywany jest przez władze za szerzenie swoich niewygodnych poglądów. Żanna sprząta domy, studiuje, mieszka z matką i stara się o uwolnienie męża. Tak się jednak składa, ze wdaje się w romans z polskim aktywistą walczącym o lepszą Białoruś i oswobodzenie kontrowersyjnego piosenkarza. Drugi wątek to przemęczona, sztuczna, nudna, i niestety jak zwykle w takim przypadku przekombinowana historia miłosna pomiędzy właścicielem klubu nocnego a pewnym Afgańczykiem. Nim przybysz rozpoczął pracę w kuchni, został uratowany przez wspomnianego właściciela klubu, byłego żołnierza. Na koniec otrzymujemy opowieść o małym chłopcu, który po pogrzebie swojej matki wraz z dziadkiem przyjeżdża do Warszawy. Na miejscu okazuje się, że jego ojciec przechodzi przez zmianę płci i nie jest już Olgiem, lecz Wierą.
Gdyby nie pierwszy wątek, można by pomyśleć, że film ten jest jakimś manifestem LGBT, tryptykiem, który ma za zadanie oswoić publiczność z tematem mniejszości seksualnych. Jest para gejów, jest osoba transpłciowa, tylko lesbijek brak. A to wszystko w filmie w założeniu mówiącym o imigrantach. Filmie, który niestety tylko rozpoczyna wątki, zaznacza pewne historie, problemy, nie rozwijając ich wcale, nie pogłębiając, nie dochodząc do żadnych konkretnych wniosków, wiążących myśli. W momentach, gdy zaczyna robić się ciekawie, opowieści są przerywane, na zawsze pozostając niedopowiedzianymi. Reżyserzy poświęcają zdecydowanie zbyt dużo uwagi cechom bohaterów, mijając się z sednem rzeczy. Wszystkie historie łączy jeden wspólny mianownik – warszawska palma, imigrantka, która choć z początku niechciana, z czasem wpisała się w obraz miasta. Szkoda, że to ona jest tu najbardziej na temat.
Ocena: 5/10
Noc Walpurgi
Wielki debiut. Niezwykły film. Cudowny seans w Teatrze Muzycznym w Gdyni, po którym nastąpiło szalenie interesujące, trwające prawie półtorej godziny spotkanie z twórcami, w tym z aktorami, producentem i reżyserem Marcinem Bortkiewiczem, który był wyraźnie wzruszony, zapraszając tłumnie zgromadzoną publiczność do obejrzenia filmu, jego pełnometrażowego debiutu. Jak powiedział we wstępie, pierwszy raz na Festiwalu, w roli widza, był w roku 1995 i przez następne dwadzieścia lat marzył o tym, by powiedzieć: „Zapraszam was na nasz film”. W czwartek wieczorem, po tylu latach, mógł wreszcie wygłosić to szalenie wzruszające zdanie. Jego czarno-biały film jest czymś znacznie więcej, niż sugerują to opisy. To z pozoru prosta, ale wielowarstwowa, hipnotyzująca, poruszająca historia.
Rzecz dzieje się 30 kwietnia 1969 roku, w Noc Walpurgii. Według wierzeń to szczególny czas – czas duchów, czarownic i zmarłych. Noc, podczas której wszystko może się zdarzyć. Do divy operowej, po jej kolejnym wielkim występie, przychodzi młody chłopak, który pragnie przeprowadzić z nią wywiad. Przedstawia się jako dziennikarz, a jego prawdziwe intencje długo pozostają nieodgadnione. Początkowo odrzucony z kwitkiem, w końcu trafia do pokoju gwiazdy i zaczyna z nią rozmawiać. Piją, krzyczą, odgrywają sceny, śmieją się i płaczą. Z początku walczą, zaznaczają swoje terytoria, wypróbowują, na ile mogą sobie pozwolić. Diva z czasem zaczyna (dosłownie i w przenośni) zdejmować przywdzianą maskę, zmywać makijaż skrywający jej prawdziwe oblicze, skrywający jej bolesną historię. Uzdolniona śpiewaczka operowa, mająca słabość do szczupłych blond chłopców, okazuje się Żydówką, która cudem przeżyła wojnę, getto, obóz koncentracyjny. Coraz bardziej odkrywa swoją przeszłość, tajemnice, lęki i traumy. Opowiada o tym, o czym nikt dotychczas nie wiedział, o tym, co skrywała przed całym światem.
I tak ten piękny, czarno-biały film, w pewnym sensie przypowieść, choć z pozoru przedstawia rozmowę gwiazdy z młokosem, staje się antywojenną opowieścią o wojnie, traumie i piętnie, które po niej pozostaje. Filmem o koszmarze, którego nikt nie jest w stanie zrozumieć, jeśli nie przeżył go na własnej skórze. Genialnie rozegrana historia, tocząca się właściwie w jednym pomieszczeniu, zagrana przez dwójkę fantastycznych aktorów wyposażonych w perfekcyjne dialogi, które wypowiadają z chirurgiczną precyzją. Film ten, napędzany wyłącznie dialogami, chwilami jest może trochę za bardzo teatralny, przesadzony w scenach, gdy bohaterowie zaczynają odgrywać nowe role, lecz bywa perfekcyjny w chwilach ciszy, spokoju, spowiedzi głównej bohaterki. Długich, hipnotyzujących wypowiedziach, które w pamięci zostają na długo. To film wyrazisty, emocjonalny, pełen szacunku do ludzi i do historii. Przemyślany i zakończony bardzo mocnym finałem, w pełni domykającym tę opowieść.
Ocena: 8,5/10