Przedostatni weekend listopada był świętem dla wszystkich miłośników kina dokumentalnego, a to za sprawą HumanDoc – Międzynarodowego Festiwalu Filmowego „Globalny rozwój w kinie”. Festiwalowe projekcje można było oglądać w warszawskiej Kinotece w dniach 20–22 listopada, ale organizatorzy zadbali także o tych, którzy nie mogli odwiedzić kinowej sali. Większość filmów prezentowanych w trakcie festiwalu można bowiem oglądać na stronie Kinoplex. Sekcję poświęconą HumaDoc warto odwiedzić, bo znajduje się tam kilka bardzo ciekawych produkcji.
Organizatorzy festiwalu w bardzo czuły sposób reagują na otaczającą nas rzeczywistość. Ubiegłoroczna impreza kładła duży nacisk na kwestie społecznej równości, walki o demokrację czy podniesienie świadomości ekologicznej. Filmy prezentowane w tegorocznej edycji to przede wszystkim opowieści o imigrantach, uchodźcach, konfliktach zbrojnych odbijających się na całych narodach czy interesach wielkich korporacji. Doświadczenie, którym jest HumanDoc, nie jest łatwe do przyjęcia, ale jest bardzo wartościowe. Spośród bez mała 20 prezentowanych przed 3 dni filmów, obejrzałem 10 produkcji. Były wśród nich obrazy wybitne, były przeciętne, ale każdy z nich opowiada o prawdziwym życiu i choćby dzięki temu jest to wyjątkowe przeżycie.
Najbardziej blado, na tle pozostałych obrazów oglądanych w trakcie HumanDoc, wypadły włoski film „Varvilla” w reżyseri Valerio Gnesini oraz międzynarodowa koprodukcja „WinstarWars” Krzysztofa Miękusa. Pierwszy z tych obrazów opowiada o mieszkańcach małej wioski, którzy zdołali uchronić ją przed wyludnieniem poprzez stworzenie społeczeństwa spółdzielczego. Spółdzielnia działająca pod nazwą Dolina Rycerzy prowadzi obecnie bar, farmę, sklep spożywczy, aktywnie działa w turystyce, wypasie owiec, utrzymaniu porządku i zarządzaniu centrum turystycznym Parku Narodowego. Jest to wyjątkowy przykład społeczności we Włoszech, która pomaga zapobiegać wyludnianiu się małych wiosek. Grzechem „Varvilli” jest brak głównego wątku w opowieści. Reżyser odmalowuje przed widzami sielską, choć nie pozbawioną zmartwień społeczność, ale opowieść jest chaotyczna, a wątki się powtarzają. Może intencją twórcy było wychwalanie małych społeczności i ludzi, którzy potrafią o siebie wzajemnie dbać, ale brak pomysłu na film nie można usprawiedliwić nawet tym, że jest to reżyserki debiut.
Drugi najniżej oceniony przeze mnie film oglądany w trakcie HumanDoc to krótki, bo trwający zaledwie 24 minuty „Winstar Wars”. Niecałe 40 lat temu na południu Tunezji kręcono zdjęcia do „Gwiezdnych wojen”. Miasto Tataouine – od którego zresztą swoją nazwę wzięła planeta Tatooine w filmie George’a Lucasa – nie wydaje się rozwijać w kosmicznym tempie. Stolica największego regionu Tunezji, licząca niemal 100 tysięcy mieszkańców, posiada raptem 3 hotele. Przez większość czasu stoją one puste. Jednak brak turystów to nie jedyne zmartwienie, z jakim zmaga się Tataouine. Wojna domowa tuż za granicą w Libii, islamski radykalizm i agresywna działalność zagranicznych koncernów wydobywczych to największa bolączka Tunezyjczyków walczących od 2011 roku o demokrację i postęp. O filmie Krzysztofa Miękusa mam ochotę napisać, że nie ma tu materiału na film w ogóle – może to uzasadnia również tak krótki czas zmontowanego materiału. Nie twierdzę, że problem wielkich korporacji niszczących społeczności nie istnieje. Jestem przekonany, że problemy ludzi przedstawionych w „Winstar Wars” są jak najbardziej dotkliwe, ale w moim odczuciu nie wystarczy tylko chwycić za kamerę i utrwalić kilka obrazów oraz wypowiedzi osób przedstawiających zaledwie jedną stronę problemu. Wiele obrazków w tej produkcji to pejzaże uzupełnione komentarzem spoza kadru. Tłumaczone jest to tym, że źródła osobowe nie zgodziły się na występ w filmie i nie autoryzowały swoich wypowiedzi. Zadaniem dokumentalisty jest jednak do tych ludzi dotrzeć. Zmowa milczenia daje się przełamać i dowodzili tego wielokrotnie twórcy filmów dokumentalnych i dziennikarze prasowi.
Jaki wpływ na rzeczywistość ma dokumentalista i czy powinien go mieć? To ważna kwestia, często poruszana w obrazach prezentowanych na HumanDoc. Szczególnie istotnie rozbrzmiewają one w filmach traktujących o kryzysie migracyjnym w Europie. Zarówno amerykańsko-cypryjskie „Znikające granice”, jak i holenderski „O tych, którzy płoną” dowodzą, że twórcy filmowi jeszcze uczą się konfrontować z tematem migracji. Szczególnie względem holenderskiej produkcji miałem duże oczekiwania, bo zwiastun zapowiadał mroczną i innowacyjną formalnie opowieść. Pomysł był ciekawy, choć nie do końca właściwy dla filmu dokumentalnego. Oto bowiem grupa uchodźców próbuje dostać się nielegalnie do Europy za pomocą łodzi, niespodziewanie nadchodzi sztorm i rozpętuje się piekło, gdy starszy mężczyzna wypada za burtę. Jego percepcja przeskakuje do innego wymiaru: ciemnego miejsca pełnego zwidów. Prowadzona przez mistyczną siłę i desperacko próbująca odnaleźć swoich bliskich dusza mężczyzny obserwuje codzienność wielu uchodźców-rozbitków, na granicy domniemanego raju, Europy. Duch mężczyzny widzi ludzi szczutych psami, nielegalnych prawników, matkę uzależnioną od narkotyków oraz przepełnione obozy dla uchodźców. Tułając się po tym swojego rodzaju limbo, mężczyzna zastanawia się nad sensem swojego istnienia. Czy można w takim przypadku nadal mówić o filmie dokumentalnym? Czy komentarz reżysera nie przekracza formy poetyckiego i eksperymentalnego kina, które staje się osobistym manifestem niekoniecznie zgodnym z rzeczywistością? Ocena wcale nie jest jednoznaczna. Niemniej mroczny i drapieżny klimat obecny w zwiastunie, w filmie prawie w ogólnie nie występował. O wiele ciekawiej w kontekście społecznego kina dokumentalnego prezentował się tegoroczny obraz „Powiedz wiośnie, by nie przychodziła w tym roku”. Wojenna opowieść poprzez budowanie kameralnej relacji z bohaterami daje poczucie uczestniczenia w dramatycznych i bolesnych przeżyciach młodych ludzi, którym wojna odbiera niewinność.
Dowód na to, że z formą kina dokumentalnego można, a nawet należy eksperymentować, dał ostatecznie Chad Garcia. Jego „Rosyjski dzięcioł” to małe arcydzieło. Bohaterem filmu jest 33-letni Fiodor Aleksandrowicz, człowiek wielu talentów – artysta, scenograf teatralny, malarz i poeta. Jako dziecko był jedną z ofiar katastrofy w Czarnobylu, co pozostawiło w nim trwały radioaktywny ślad i potrzebę odkrycia prawdziwej przyczyny wybuchu reaktora. Gdy Ukraina staje na progu rewolucji przeciwko skorumpowanemu rządowi, Fiodor rozpoczyna swoje prywatne śledztwo, podążając tropem dźwięku Rosyjskiego dzięcioła – enigmatycznego sowieckiego projektu z czasów zimnej wojny. 80-minutowy dokument nie stroniący od śmieszności i sięgania po miejskie legendy zgrabnie igra z widzem. Film Garcii przypomina działalność Michaela Moora. Nie do końca można powiedzieć, co tu jest prawdą, a co jest umyślnym zabiegiem twórców i bohaterów filmu, którzy chcą wywołać u widza odpowiedni sposób myślenia. „Rosyjski dzięcioł” to prawdziwa gratka dla wielbicieli spiskowej teorii dziejów, a ponadto jest to obraz dynamicznie zmontowany, w trakcie którego nie grozi widzowi ani jedno senne ziewnięcie.
Nad wszystkimi tymi projekcjami unosi się jedna najważniejsza myśl, która z pewnością przyświeca twórcom HumanDoc. W festiwalowym credo sprzed kilku lat znajduje się pytanie: „Czy jesteśmy jeszcze w stanie kontrolować bieg wypadków? Organizacja Narodów Zjednoczonych zdefiniowała najważniejsze Milenijne Cele Rozwoju, które chce osiągnąć do 2015 roku – wśród nich między innymi likwidację ubóstwa. Czy uda nam się to osiągnąć? Festiwal Globalny Rozwój w Kinie jest miejscem, w którym chcemy zadać takie pytania i spróbować znaleźć odpowiedzi”. Po kilku latach, gdy zbliża się koniec 2015 roku i mija termin wyznaczony przez ONZ, wiemy, że nie uda się zrealizować tych założeń. Wojny, nierówność społeczna, skrajne ubóstwo – wszystkie te problemy nie tylko nie przestają istnieć, ale się pogłębiają. Festiwale takie jak HumanDoc są tym bardziej potrzebne, bo przekaz obrazujący współczesny świat powinien docierać do jak największej liczby odbiorców i uwrażliwiać ich na problemy świata, które rozwiązać możemy tylko my sami.