Otwarcie filmu jest bezkompromisowe, zaskakujące, uderzające w czułość widza swoją nietypową formą niczym obuchem w głowę, nie pozwalające przejść obojętnie obok treści, które przekazuje. Tak naprawdę film Spike’a Lee do połowy czasu swojego trwania w warstwie tekstowej jest niczym naukowa przemowa, którą można wygłosić na jakimś sympozjum, ubrana w szaty kultury pop, aby można było jej słuchać na ekranie bez zgrzytania zębami. Dzięki wyrazistej formie taki zabieg sprawdza się znakomicie. Gdy dodać do tego drugi świetny stylistyczny pomysł - dialogi prowadzone są w formie rymowanej, (co ma być nawiązaniem do form antycznych, jak z serdecznym uśmiechem mówi do nas Samuel L. Jackson, który w ekstrawaganckim stroju zwraca się do widza bezpośrednio z ekranu), otrzymujemy dzieło tak szalone formalnie, że aż przyciągające nie tylko do swojej formy, ale i treści. Reżyser wie, jak przykuć naszą uwagę, jak zmanipulować nią tak, abyśmy się ocknęli i przemyśleli temat, o którym chce nam powiedzieć.
Chi-Raq to nazwa, którą posługują się czarnoskórzy mieszkańcy Chicago dla określenia dzielnic miasta, w których mieszkają. Nazwa ta określa także zastały stan rzeczy, czyli ciągłe wojny gangów, sprawiające że okolica nękana jest różnymi niepożądanymi zajściami. Dość powiedzieć, że już w pierwszych minutach filmu dom głównego bohatera zostanie podpalony, a chwilę później dzielnicą wstrząśnie inna tragedia.
Obraz w wielu momentach jest nadmiernie teatralny, przerysowany, podrasowany, ale nie groteskowy. Niezwykle ciekawe jest w szczególności to, że mocna i wyrazista forma kontrastuje ze swoją treścią, co budzi w widzu uczucie dysonansu. Z jednej strony noga sama rusza się w rytm muzyki, z drugiej głowa wyłapuje zatrważające informacje, które przekazywane są w warstwie tekstowej utworu. Obraz tak bardzo bawi się swoją formą, że poza odniesieniami do greckiej tragedii, reżyserowi udaje się przemycić także bardzo wiele elementów rodem z musicalu. Wszystkie zagrania formalne sprawiają jednak ogromną radość widzowi, sprawiając, że jego uwaga i zainteresowanie stale trzymana jest w ryzach, stale bombardowana nowymi doznaniami.
W drugiej połowie filmu stylistyczna otoczka nieco spuszcza z tonu i dzieło traci nieco ze swojego pierwotnego impetu. Nie zmienia to jednak faktu, iż „Chi-Raq” to niezwykle wyrazisty, godny zapamiętania i niezwykle ciekawy głos w głośnym temacie wojen gangów. Jedno z bardziej specyficznych, szczególnych, a także najciekawszych obrazów, które dane było mi zobaczyć na tegorocznym festiwalu.
Aktorzy znakomicie wypadli na ekranie, pięknie bawiąc się swoimi rolami. Bryluje oczywiście Samuel L. Jackson, który mimo ponownego odgrywania wariacji na temat tej samej postaci, posiada tyle charyzmy, że z uśmiechem na ustach ogląda się każdą jego przemowę. Równie świetna, choć niesamowicie przegięta jest także scena mowy w kościele, w której John Cusack z werwą, ekspresją oraz nadmiernym zaangażowaniem (i wewnętrznym przekonaniem) mówi o problemach dzielnicy, apelując do zgromadzonych, ale i samych widzów, aby zastanowić się jak można rozwiązać dramatyczną sytuację. Obsadzenie Jennifer Hudson w roli matki, opłakującej śmierć swojego dziecka również było dobrym pomysłem. Mimo, że Amerykanka nieszczególnie przekonuje w swojej roli od strony aktorskiej, sam fakt, iż w życiu prywatnym przeżyła podobnego rodzaju tragedię (przed jej drzwiami zginęło trzech członków rodziny), dodaje całości wiarygodności. Nick Cannon oraz Teyonah Parris również dobrze sprawdzają się w swoich rolach, z wiarygodnością przedstawiając pasję, która napędza ich bohaterów.
Film jest apelem, opowieścią ku przestrodze, swoistym „wake-up call”/„pobudką”, proszącym o rewizję naszego zachowania, co zostaje zresztą (nie)subtelnie wyrażone na ekranie wielkimi czerwonymi literami, mówiącymi „This is an emergency!” (Awaria systemu) Gdyby tylko wszystkie apele „w sprawie” były równie bezkompromisowe, wyraziste i zostające z nami na dłużej. Świetna robota, panie Lee.
Ocena: 8/10