MICHAŁ KACZOŃ: Myśląc o tym filmie, odczuwam pełną dychotomię, bo jest tu sporo dobrych rzeczy, ale jest też dużo chaosu i zbędnych elementów. De facto sądzę, że znalazł się tu materiał na kilka filmów. Najgorzej, że żaden z tych pomysłów nie jest wykorzystany w pełni, przez co nie kleją się one w spójną, koherentną całość.
JAN STĄPOR: Tym filmem DC Comics stara się nadrobić opóźnienie względem Marvela, które, co by nie mówić, jest ogromne. Stąd też w obrazie jest aż gęsto od skrótów. Wszystkie wątki służą pokazaniu, że Batman i Superman są postaciami z krwi i kości oraz z historią czy dziedzictwem.
MK: Zadyszkę DC Comics, które obudziło się z długiego snu zimowego, czuć tu na kilometr. Sęk tkwi w tym, że jednym filmem trudno jest zbudować całe uniwersum. Bo choć próby łączenia „Batman v Superman” z pozostałymi filmami, z których większość wciąż jest w produkcji, wychodzą chwilami całkiem nieźle, to jednak odbywa się to ze szkodą dla samego obrazu Snydera. W pewnym momencie można zapomnieć, o co obu panom tak naprawdę poszło. Zabrakło mi ostatecznego punktu zapalnego. Dostajemy Batmana, który krzyczy “oto jestem”, jednak scenariusz nie pokazuje chwili, w której rzeczywiście rzucił rękawicę Supermanowi.
JS: Chyba oglądaliśmy dwa zupełnie różne filmy. Co do przepakowania wątkami, to się po części zgadzam, choć dla mnie nie jest to aż taką wadą, jak dla Ciebie. Co do motywacji obydwu bohaterów oraz podsycania konfliktu, to mam wrażenie, że zajęło to wręcz lwią część filmu, czyli blisko 1,5h z 2,5h. Jeżeli jednak nie wychwyciłeś tego, to pozwól, że ci wytłumaczę: Superman jest wszechmocnym obcym zstępującym z niebios, który rozdziela bolesną sprawiedliwość między wszystkich, którzy na to zasługują, a przy tym nie robi tego w „eleganckim” stylu, do jakiego przyzwyczaiły nas komiksy. Batman jest racjonalistą i cynicznym pragmatykiem, którego przeraża wizja tak wielkiej mocy skupionej w rękach jednej osoby (która przy okazji jest beznadziejnym dziennikarzem). Voila – konflikt gotowy, a wszystko podlane sosem z mitologii superbohaterów. Czego chcieć więcej? Poza tym, żeby Luthor stracił włosy wcześniej?
MK: Tak, to prawda – pierwsza część filmu opowiada o tym, że Superman działa bez żadnej superwizji. Batman jednak robi dokładnie to samo, tzn. rozprawia się z przestępcami na własną rękę, poza prawem. Sęk tkwi w tym, że w zasadzie Batman oficjalnie tej wojny nie wypowiada. Po prostu stwierdza: będziemy walczyć, nie zapowiadając tego drugiej stronie. Jak gdyby ten fragment wypadł na stole montażowym. Zresztą to kolejny problem filmu – tutaj rzeczy po prostu się dzieją, często brakuje związku przyczynowo-skutkowego między kolejnymi sekwencjami. Twórcy mieli pomysł na konkretne sceny, ale nie wiedzieli, jak do nich dojść. „Patrz, jakie to fajne, nieważne, dlaczego to pokazujemy, ale zobacz, jak świetnie to wygląda”.
JS: A dlaczego Batman miałby wypowiadać Supermanowi wojnę, skoro ten wypowiedział mu ją pierwszy podczas sekwencji z pamiętnym „Do you bleed?”?
MK: Ha! Rzeczywiście. W natłoku wrażeń zupełnie wyrzuciłem ten moment z głowy. Widzę, że kwestia monopolu na „rozdawanie” sprawiedliwości denerwuje obu panów. Wychodzi wręcz, że są siebie warci, robiąc właściwie to samo. Skąd więc konflikt? Zwłaszcza, że można go rozwiązać w tak prosty sposób. Co sądzisz o sposobie jego zakończenia? Dla mnie to jest najsłabszy moment „BvS”. Pokazuje, jak bardzo chaotyczny jest to film.
Czytaj też:
Niedosyt i przesada, czyli o „Batman V Superman”
JS: „Martha!”; „...Martha?” prawdopodobnie stanie się źródłem niewyczerpanych memów, co zresztą już podłapał Huffington Post, wyśmiewając się z tego w kontekście głupoty i infantylności całej produkcji w jednym ze swoich artykułów. Z mojego punktu widzenia scena, kiedy Batman jest bliski zgładzenia Człowieka ze Stali, który w ostatniej chwili przypomina o swoim człowieczeństwie oraz odwołuje się do jedynej rzeczy, która prawdopodobnie jest w stanie tknąć Bruce’a – jego rodziców – jest naprawdę poprowadzona z sensem, choć ociera się nieco o żart, jeżeli spojrzy się na nią z nieodpowiedniej perspektywy.
MK: Masz rację – ta scena mogła być mocna, mogła rzeczywiście ukazać, że Bruce dostrzega człowieczeństwo w Supermanie, dostrzega w nim Clarka, człowieka z krwi i kości, gdyby nie to, że sposób pokazania tej rewelacji na ekranie jest tak… płaski. Taki odhaczony, zrobiony skrótowo, po łebkach. O to mi zresztą chodzi, kiedy mówię, że widzę tu pomysły na parę filmów. Taka kulminacja, dobrze poprowadzona, byłaby niezmiernie satysfakcjonująca. Tutaj jest wrzucona na siłę, na szybko, byle tylko przejść do kolejnej walki. Tym razem z Doomsdayem. To zresztą fragment filmu, który podobał mi się najbardziej, połączenie sił trójki bohaterów, ładnie poprowadzona choreografia. Cóż jednak z tego, kiedy radochę z oglądania tej rozwałki psuje mi to, że twórcy nie umieli dobrze do niej doprowadzić? W jednej minucie śmiertelni wrogowie, w drugiej „jestem przyjacielem pani syna”? WTF?! Szkoda takiej fajnej akcji końcowej na tak przeciętne zawiązanie akcji. No, ale jak zauważyliśmy na początku – jakoś trzeba zagaić do tej „Ligi Sprawiedliwości”. Jak to w ogóle wypadło Twoim zdaniem? Podzielasz moje zdanie, że Doomsdaya mogli zostawić na później?
JS: Doomsday miał być naturalnym łącznikiem pomiędzy „BvS” a „Ligą Sprawiedliwości” oraz „tym, który zabija Supermana” – co jak wiemy wyszło całkiem zgodnie z komiksowym pierwowzorem. Zack Snyder w jednym z wywiadów stwierdził, że w „Lidze Sprawiedliwości” to właśnie brak kogoś takiego jak Superman w kontekście globalnego bezpieczeństwa popchnie Batmana do skompletowania drużyny złożonej z Wonder Woman, Flasha, Cyborga oraz Aquamana. W gruncie rzeczy sensownie jest to całkiem przemyślane, jednak z drugiej strony nie zmienia to faktu, że dzięki temu oraz wielu innym zabiegom „BvS” jest traktowane jako zaledwie przedsmak przygód „Tych Mroczniejszych Avengersów”. A co do samego Doomsdaya, to boleśnie przypominał mi przeciwnika Hulka z filmu o tymże z Edwardem Nortonem… No, ale czekam na Darkseida. Miejmy tylko nadzieję, że do jego pojawienia dopracują nieco efekty specjalne.
MK: Jak dla mnie to końcówka jest najbardziej przemyślana w całym filmie, rzeczywiście trzyma się kupy i ładnie zapowiada przyszłość. O tym myślałem, mówiąc, że mają fajne pomysły, ale nie wiedzą, jak do nich dojść. Zastanawia mnie jednak, czy na pewno dobrze się stało, że ten przeciwnik pojawił się już teraz. A może narzekam dlatego, że z niewiadomych powodów zdradzono jego udział już w trailerach? Dziwi mnie, że w czasach, gdy można robić akcję promocyjną, która nie zdradza nic, jak przy „Gwiezdnych wojnach: Przebudzeniu mocy”, niektórzy decydują się opowiedzieć widzowi większość swojego dzieła. Udział Doomsdaya byłby świetną niespodzianką, ale Warner sam postanowił ją zepsuć. Wygląd rzeczywiście iście „hulkowy”, (a nawet bardziej „abomination-owy” ze wspomnianego filmu), ale nawet się to broni na ekranie. Zresztą, jak dla mnie efekty specjalne ani nie robią szału, ani nie są żenujące. Udział Darkseida może być bardzo ciekawy, patrząc na to, co potrafił zrobić w przedziwnych sekwencjach sennych (ach, ta siła Internetu). Co o nich sądzisz? Nie masz poczucia, że było ich zdecydowanie za dużo?
JS: Sekwenecje senne Bruce’a faktycznie są… zbyt realistyczne i konkretne, choć łatwo można się domyślić, co jest tego powodem – strach przed potęgą Supermana i tym, że podporządkuje sobie wojsko. Nie są to wątpliwości nieuzasadnione, ale rzeczywiście można było poprowadzić te sekwencje inaczej, choć może nie tak jak w „Zjawie” Iñárritu.
MK: Mnie się te sekwencje podobały, zastanawiam się tylko, czy były potrzebne w takiej liczbie.
JS: A nie jest przypadkiem tak, że były dwie czy trzy?
MK: Tak, o jedną za dużo. :P
JS: Och, jaki precyzyjny!