„Księgę dżungli” Rudyarda Kiplinga poznałem, zanim trafiłem do przedszkola – czytała mi ją mama. Pamiętam, że podczas lektury zastanawiałem się, dlaczego czarnym charakterem jest akurat Shere Khan. Pantera lub wilk nie są przecież mniej krwiożerczymi stworzeniami od tygrysa. Zdaję sobie sprawę, że niektóre treści są umowne, że literatura wymaga ofiar (niech wspomnę o Homerze, który antagonizował kobiety) i że tygrys dobrze pasuje do roli łotra ze względu na grozę, jaką wzbudza w dżungli – szczególnie gdy, tak jak w omawianym filmie, ma na pysku blizny po oparzeniach. Choć szkoda, że Jon Favreau, reżyser nowej „Księgi dżungli”, nie zrobił małego przewrotu. Tym bardziej, że filmowy Shere Khan jest mniej złożonym antybohaterem niż ten Kiplinga – nie zagarnia obszarów łowieckich należących do wilków, nie prowokuje ludzi do interwencji, a ponadto stroni od podstępu. W oryginale tygrys nakłania przecież niektóre wilki do buntu przeciwko przywódcy watahy, Akeli, który wspólnie z wilczycą Rakshą opiekuje się Mowglim. Tu wielu cech ludzkich pozbawił go Justin Marks, autor scenariusza.
Jest susza. Woda w rzece opada na tyle, że odsłania tak zwaną Skałę Pokoju. W związku z tym łańcuch pokarmowy zostaje przerwany – drapieżniki zawierają rozejm z roślinożercami. Podczas gdy zwierzęta świętują zawieszenie broni, żądny ludzkiej krwi tygrys Shere Khan (Idris Elba) wraca na południe (na to, że Mowgli mieszka w południowej części tytułowej dżungli, zwraca uwagę król Louie, któremu głosu użyczył Christopher Walken), po czym odkrywa, że wilcza rodzina przygarnęła „ludzkie szczenię”. Tak więc gdy zaczyna się pora deszczowa, Mowgli (Neel Sethi) musi uciekać.
Favreau i Marks posiłkują się zarówno literackim pierwowzorem, jak i rysunkową „Księgą dżungli” sprzed niemal pięćdziesięciu lat. Na ścieżce dźwiękowej znajdują się więc nowe aranżacje piosenek znanych z animowanego filmu z 1967 roku, a w scenariuszu figuruje postać wilczycy Rakshy (Lupita Nyong'o), która pojawia się w opowiadaniu autorstwa Kiplinga. Jeden z morałów nowej wersji historii o Mowglim też brzmi znajomo: inny nie znaczy gorszy.
Film ma dobre tempo. Już pierwsza scena, w której główny bohater przedziera się przez dżunglę razem ze swoim wilczym rodzeństwem, zwiastuje wartką akcję. Potem jest jeszcze lepiej. Mowgli trafia z deszczu pod rynnę; wymyka się jednemu drapieżnikowi po to, aby wpaść wprost w łapy następnego. Nawet prozaiczna z filmowego punktu widzenia scena kradzieży miodu dla Baloo (Bill Murray), która wydaje się fabularnym przestojem, ma coś z dreszczowca. Słowem: tam, gdzie za pomocą cyfrowych efektów specjalnych – nawiasem mówiąc, animowane komputerowo zwierzęta robią wrażenie – można udramatyzować scenę, Favreau korzysta z zielonego ekranu. Niemniej twórcy dokręcają śrubę, gdy trzeba. Na przykład: i wąż Kaa (Scarlett Johansson), i sępy nie są postaciami komediowymi jak ich rysunkowe odpowiedniki sprzed blisko pół wieku. Sępy zresztą pojawiają się tylko na moment – przysiadają na kamieniu, gdy życie jednego z bohaterów jest zagrożone. Nie oznacza to bynajmniej, że film jest przygnębiający. Więcej. Odznacza się komediową lekkością. Z tym że bierze się ona z żartów na temat zwierząt i z zabawnych piosenek – a nie stąd, że bohaterowie dowcipkują w dramatycznych momentach. No to mamy kompletne kino przygodowe.
Ocena: 8/10
KONKURS!
Ogłaszamy konkurs, w którym nagrodą jest film „Księga dżungli” na DVD (2 sztuki) oraz Blu-ray (1 sztuka). By zagrać o płytkę, należy odpowiedzieć na następujące pytanie (w komentarzu pod poniższym postem na portalu Facebook):
Hollywood chętnie odświeża stare animacje, czego przykładem jest choćby „Księga dżungli” Jona Favreau, „Kopciuszek” Kennetha Branagh czy powstająca „Piękna i Bestia” Billa Condona. Który z „bajkowych” remake’ów uważasz za najbardziej udany?
Na odpowiedzi czekamy do czwartku 22 września, godz. 21.00. Koniecznie dopiszcie, czy wolicie wydanie DVD czy Blu-ray. Nagrodzimy autorów trzech najciekawszych zgłoszeń.