Milly to typ lwicy salonowej. Energiczna i pewna siebie, osiągnęła wszystko, czego może sobie życzyć osoba dobiegająca czterdziestki. Rak piersi nie tylko rozstroił idealne dotąd życie bohaterki, ale tez boleśnie uderzył w jej czuły punkt – próżność. I choć „Już za tobą tęsknię” opowiada poniekąd o zatracaniu poczucia wartości i jego rozpaczliwym odbudowywaniu, to sedno tej historii tkwi obok. Milly nie istniałaby bowiem bez swojej przyjaciółki Jess. To właśnie ona, do tej pory pokorna i zdominowana, musi zadać sobie najważniejsze dla filmu pytania: czy rak wykryty u bliskiej osoby to powód, dla którego należy rezygnować z własnych planów i ambicji? Czy trzeba znosić wszystkie kaprysy chorego, nawet jeśli noszą one znamiona emocjonalnego terroryzmu? Catherine Hardwicke przesuwa ciężar narracji na bliskich Milly, dzięki czemu zyskuje szerszą perspektywę.
Kino nie zna bardziej filmowych tematów niż śmierć. Nic więc dziwnego, że rak to problematyka chętnie podejmowana przez reżyserów, choć niewielu z nich potrafi uniknąć banału. Sztuka ta nie udała się także w pełni Catherine Hardwicke. Milly jest osobą zamożną, stać ją zatem, by zminimalizować swoje cierpienie. Gdy traci włosy, udaje się do najlepszego perukarza w mieście, gdy trudno jej chodzić, kupuje stylową laskę, gdy czuje, że zbliża się koniec – przenosi się do luksusowego hospicjum. Pieniądze nie są w stanie jej uzdrowić, lecz zdecydowanie czynią chorobę bardziej estetyczną. „Już za tobą tęsknię” ma do raka stosunek lekki, zbyt lekki. Stara się widza wzruszyć, ale nie poruszyć; każe mu spoważnieć, lecz nie wystawia na próbę jego dobrego samopoczucia.
Od przeciętności film wyratowała jednak jego intymność. Dowcipne dialogi, swobodne w swych rolach Drew Barrymore i Toni Collette oraz rozedrgana kamera-podglądacz budują wrażenie uczestnictwa w dramacie, redukują grubość „czwartej ściany”. Aktorkom udaje się wytworzyć nić empatii, dzięki której fraza „już za tobą tęsknię” odnosić się może również do relacji widz – bohaterki. Milly i Jess dają się lubić, mimo że pierwsza bezmyślnie żeruje na naiwnym altruizmie drugiej. Nawet gdy postępują nagannie, nie można odmówić im pewnej słuszności. Rzecz normalna, gdy mamy do czynienia z wiarygodnymi, skrupulatnymi portretami psychologicznymi, nadającymi postaciom więcej niż dwa wymiary.
Komediodramatów nigdy dość. Zwłaszcza takich, które naprzemiennie budzą szczery śmiech, szczere wzruszenie. A że reakcje te są chwilowe i płytkie – cóż, rak to temat złośliwy, podstępny. Wolę pułapkę banału niż pułapkę patosu.
Ocena: 6,5/10