Pierwszą relację z inwazji kosmitów na Ziemię nadało amerykańskie radio – słuchowisko według „Wojny światów” H.G. Wellsa wyreżyserowane przez Orsona Wellesa wywołało 30.10.1938 panikę na wschodnim wybrzeżu USA. Kino po temat bliskich spotkań z gwiezdnymi przybyszami sięgnęło dopiero w latach 50. Proponujemy błyskawiczny przegląd najważniejszych filmów o złych (i dobrych) kosmitach na Ziemi.
„The Thing from Another World” /Przybysz z innego świata/, reż. Christian Nyby /1951/. Uważany jest za pierwszy film wyrażający obawę przed inwazją z kosmosu. Przed nim był, co prawda, „Flying Disc from Mars” Freda C. Brannona, ale to właśnie „Przybysz” zapoczątkował serię filmowych ostrzeżeń przed kosmitami. W pobliżu amerykańskiej bazy wojskowo-badawczej na Alasce rozbija się tajemniczy obiekt latający. W jego wraku ludzie odkrywają zamrożone ciało kosmity, który odzyskawszy przytomność, rozpoczyna rzeź wśród mieszkańców bazy. Krwiożerczego przybysza uda się w końcu spalić, ale przybyły do bazy dziennikarz ostrzega ludzkość przez radio: „uważajcie na niebo!”.
Film Christiana Nyby (a w rzeczywistości podobno Howarda Hawksa) 30 lat potem zainspirował „The Thing” /Przybysz/ Johna Carpentera. Atmosfera osaczenia i grozy pierwowzoru została zastąpiona przez krwawą makabrę i niesamowite efekty specjalne ukazujące kolejne etapy przeobrażania się wygłodzonego monstrum z kosmosu (np. głowa na gigantycznych pajęczych nogach – ohyda!).
„The Day the Earth Stood Still” /Dzień, w którym stanęła Ziemia/, reż. Robert Wise /1951/. Pokojowo nastawieni kosmici zaczęli pojawiać się w kinie niemal jednocześnie ze swoimi krwiożerczymi krewnymi. W filmie Wise’a kosmita o wyglądzie człowieka i jego wierny robot przypominający człekokształtną konserwę zostają wysłani na Ziemię z misją pokojową. Żeby zademonstrować swoją moc, przybysz wstrzymuje na pół godziny działanie wszystkich mechanizmów na Ziemi, a przed odlotem wygłasza okropnie patetyczny apel o pokojowe współistnienie Ziemian
„It Came from Outer Space” /To przybyło z kosmosu/, reż. Jack Arnold /1953/. I tu najeźdźcy z Marsa są odrażający. Arnold pokazuje ich w finałowej scenie jako obłe kształty z monstrualnym okiem w środku głowy. Marsjanie dążą do podbicia Ziemi, opanowując ciała i wolę jej mieszkańców.
„Wojna światów” /War of the Worlds/, reż. Byron Haskin /1953/, to oczywiście ekranizacja powieści H.G. Wellsa. Literacki oryginał został jednak potraktowany z dużą swobodą, akcja z Anglii została przeniesiona do współczesnych Stanów Zjednoczonych, dodano silne akcenty religijne. Marsjanie okazują się nad wyraz niesympatycznymi przybyszami, którzy najpierw zabijają witającą ich radośnie ziemską delegację, a potem traktują Ziemian jako żywność. Na szczęście Ziemia broni się sama, bo kosmitów załatwiają bakterie.
„Zemsta kosmosu” /The Quatermass Experiment/, reż. Val Guest /1955/, była pierwszym słowem Anglików w kinowej fantastyce naukowej. Film został oparty na popularnym serialu telewizyjnym. Na Ziemię wraca rakieta z martwą załogą, jedyny ocalały astronauta stopniowo zatraca ludzkie cechy i przeistacza się w monstrum żywiące się krwią. Spowodowała to tajemnicza siła, która przeniknęła do statku gdzieś w kosmosie.
„Inwazja porywaczy ciał” /Invasion of the Body Snatchers/, reż. Don Siegel /1956/. Bez wątpienia jeden z najbardziej interesujących filmów s-f, dający różne możliwości interpretacji. Scenariusz został oparty na opowiadaniu Jacka Finneya. Mieszkańcy małego miasteczka zaczynają zmieniać się z dnia na dzień pod względem cech osobowościowych. To kosmici zastępują ludzi bezdusznymi kopiami, które wykluwają się z ogromnych strąków. „Wy będziecie następni!” brzmiał końcowy okrzyk-ostrzeżenie. Rzeczywiście byli i następni – w 1978 po opowiadanie Finneya sięgnął Philip Kaufman, przenosząc akcję do San Francisco, a w 1992 Abel Ferrara, zasiedlając kosmitami bazę wojskową.
„Earth vs. the Flying Saucers” /Ziemia kontra latające talerze/, reż. Fred F. Sears /1956/. Obok „Wojny światów” właśnie film Searsa musiał zainspirować twórców „Dnia niepodległości”. Marsjanie atakują Ziemię. W finale dochodzi do bitwy sił ziemskich i kosmicznych nad Waszyngtonem. Atak zostaje odparty, ale kosmici zapowiadają swój powrót.
„The Night Caller” /Nocny gość/, reż. John Gilling /1965/. Tym razem kosmitom nie chodzi o Ziemię, ale o młode Ziemianki. Z planety wyniszczonej przez wojnę nuklearną przybywa na Ziemię kosmita o zdeformowanej twarzy, który w okolicach Londynu porywa młode kobiety. Powód? Tylko związek z inną rasą może uratować garstkę jego rodaków przed biologiczną zagładą.
„Bliskie spotkania trzeciego stopnia” /Close Encounters of the Third Kind/, reż. Steven Spielberg /1977/. Ufoludki u Spielberga są niewielkiego wzrostu, mają ogromne oczy i ciekawość ludzkiego świata. Pokojowo nastawieni, nikogo nie krzywdzą, a w finale „Spotkań” urządzają widowisko z serii „światło i dźwięk”. Spielberg bez trudu przekonał nas, że kosmitów nie trzeba się bać, a nawet można się z nimi zaprzyjaźnić. Pięciominutowa melodyjka zapewnia pełne porozumienie.
„E.T.”, reż. Steven Spielberg /1982/. Mały, brzydki kosmita, który zagubiony na Ziemi tęskni za swoją planetą, bawił i wzruszał. Miał szczere serce i ogromną wrażliwość, którą zrozumieć mogły tylko ziemskie dzieci. Dorośli chcieli kosmitę zabić, ale od czego są przyjaciele?! Spielberg opowiedział piękną baśń o przyjaźni i przekonał nas, że kosmitów trzeba kochać!
W „Moja macocha jest kosmitką” Richarda Benjamina /1988/ Dan Aykroyd nawet się z kosmitką żeni, czemu trudno się dziwić – zamiast łysego zielonego ludzika spotkał blond piękność o figurze i twarzy Kim Basinger.
„Gwiezdny przybysz” /Starman/, reż. John Carpenter /1984/. Kosmita przybywa na Ziemię w formie świetlistej kuli, by przybrać ludzką postać – zmarłego męża młodej kobiety. Tym razem to nie tylko baśń, ale i pełen ciepła melodramat o międzyplanetarnej miłości, który wycisnął na Ziemi niejedną łzę wzruszenia.
„Ukryty” /The Hidden/, reż. Jack Sholden /1987/, nie wyklucza istnienia dobrych kosmitów. Jeden z nich, o twarzy młodziutkiego Kyle’a MacLachlana, tropi na Ziemi bardzo złego kosmitę, który zabija ludzi, by się w nich wcielić. Odrażającemu wyglądowi towarzyszy równie odrażający charakter kosmicznego psychopaty.
„Predator”, reż. John McTiernan /1987/. Kosmita o zielonej krwi i umiejętnościach dematerializowania się morduje amerykańskich komandosów w południowoamerykańskiej dżungli. Czeka go jednak przykra niespodzianka w osobie Arnolda Schwarzeneggera. Choć „Predatora” kończył miniwybuch nuklearny, kosmita wrócił (w „Predatorze 2” Stephena Hopkinsa) i tym razem w towarzystwie kolegów.
„Dzień niepodległości”, reż. Roland Emmerich /1996/: LINK.
Kasia Noel
Czytaj też:
Filmowe spotkania trzeciego stopnia, cz. II