„Kiedy gasną światła” to rozwinięcie filmu krótkometrażowego o tym samym tytule. Sceny otwierające wersję z bieżącego roku można uznać za dość dosłowny cytat straszydełka sprzed trzech lat – ta sama aktorka na przemian włącza i wyłącza światło, wypatrując w mroku zbliżającej się zjawy. To, co działało na widza kiedyś, działa i teraz, dlatego Sandberg zasłużył na tytuł rekordzisty w szybkim wywoływaniu gęsiej skórki. Nic dziwnego, że fragment tej sekwencji znalazł się w (fenomenalnym) zwiastunie. Gdyby pozostałe siedemdziesiąt minut produkcji utrzymało ten poziom, mielibyśmy horror roku. Gdyby…!
O horrorze roku nie ma mowy, bo ten nie mógłby powstać w oparciu o jeden dobry pomysł. Reżyser stworzył sobie doskonałe narzędzie do straszenia (szkaradne i zaborcze stworzenie, które uaktywnia się w ciemności), lecz nie umiał wpleść go w żadną oryginalną fabułę. Postawił więc na motywy i bohaterów drugiej świeżości: chorobę psychiczną, zbuntowaną nastolatkę, dziecko nękane przez wrogie siły. Na dodatek nocna mara Diana budzi liczne skojarzenia z Samarą z „The Ring”. Widać również, że Sandberg pragnął wzbogacić film o drugie dno i – wzorem świetnego „Babadooka” – skręcić w kierunku dramatu psychologicznego. Nie zdecydował się jednak na ostateczny ruch, przez co „Kiedy gasną światła” rażą brakiem logiki. Jeśli Diana jest tylko projekcją umysłu jednej z bohaterek, to czemu zachowuje się jak samodzielny byt? Niespójny i schematyczny scenariusz pozostawia wiele do życzenia.
Mimo licznych niedociągnięć film Sandberga się broni. Duża w tym zasługa Teresy Palmer i jej tyleż zadziornej, co uroczej bohaterki. Twórcy dopieścili też kluczowy aspekt horroru – oświetlenie. Ciemność ma tu różne stopnie głębi, jasność rozmaite odcienie: świece spowijają przestrzeń żółcią, neony uliczne czerwienią, lampy UV błękitem. Najważniejsze jest jednak to, co z mroku się wyłania, czyli Diana. Nawet jeśli Sandberg stosuje wciąż to samo zagranie (zjawa przybliża się z każdym pstryknięciem, aż w końcu atakuje), to napięcie nie maleje. Oczekiwanie na „cios” bywa bowiem gorsze niż samo uderzenie.
„Kiedy gasną światła” w nie zawsze zgrabny sposób korzysta z tego, co horror dawno wypracował. Jeśli jednak za główne kryterium dobrego kina grozy uznamy nasz przyśpieszony puls, to film Sandberga okaże się całkiem udany. Kto wie, może po seansie uśniecie nawet z latarką pod poduszką.
Ocena: 6/10