Usypiająca stabilność

Usypiająca stabilność

Nagrodzeni Fryderykami 2017
Nagrodzeni Fryderykami 2017 Źródło: Newspix.pl / FOTOMOG
Lata, kiedy z Fryderyków kpiono, na szczęście mamy za sobą. Idylla? Nie do końca…

O ostatnich nagrodach polskiej branży muzycznej poinformowały wszystkie media. Retransmisję gali pokazała telewizja publiczna. Uroczystość błyszczała od blasku fleszy i przybyłych gwiazd. Muzycy znów byli dumni z otrzymanych statuetek. Wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazują, że polska muzyka rozrywkowa nie tylko wyszła z kryzysu, jaki trawił ją jeszcze dekadę temu, ale zaczyna znów odgrywać ważną rolę w życiu młodych ludzi. Co prawda do poziomu zainteresowania, jakim artyści cieszyli się w pierwszej połowie lat 90., jeszcze bardzo daleko, ale coraz więcej gwiazd sprzedaje ponad sto tysięcy płyt, bilety na koncerty często wyprzedają się na pniu, a rodzimi wykonawcy wypełniają wielkie hale koncertowe, z czym mają czasem problem gwiazdy z zagranicy.

Tej beczki miodu nie byłoby jednak bez łyżki dziegciu. Fryderyki powstały, by wskazywać na najważniejsze trendy w polskiej muzyce. To, czy wypełniają swe zadanie, jest osią sporu, który od wielu lat rozgrzewa branżę do czerwoności. Nie inaczej było i w tym roku.

Bezpieczni docenieni

Przez kilka lat na Fryderykach triumfował Dawid Podsiadło, który przywrócił branży wiarę w sprzedaż na poziomie wyższym niż kilkanaście, czasem kilkadziesiąt tysięcy płyt. W tym roku znów dostał nagrodę, tym razem za najlepszy teledysk („Postempomat” z całkiem udaną rolą Wojciecha Mecwaldowskiego). Inny potentat sprzedaży, raper O.S.T.R. na gali (jak zwykle) się nie pojawił, ale w jego imieniu nagrodę za album roku w kategorii hip-hop odebrał wydawca, żartując, że gdyby Adam Ostrowski zjawił się osobiście, to przestałby wygrywać. „Ostremu” i Podsiadle zazdroszczą w Polsce wszyscy – na Fryderykach przedstawiciel Asfalt Records, które szczyci się opublikowaniem zwycięskiego albumu O.S.T.R. „Życie po śmierci”, oznajmił, że kupiło go już ponad 130 tysięcy rodaków. Choć po uroczystości w warszawskim Teatrze Polskim wiele osób za zwycięzcę uważa zespół Organek, który na swym koncie ma złotą i platynową płytę. Co ciekawe, jak powiedział lider zespołu Tomasz Organek, grupa nie sprzedaje „płyty w jednym miesiącu, zaraz po premierze. Bardziej jest to sprzedaż przez długi czas na niezmiennym poziomie”. A to pokazuje, że w polskiej branży pojawiło się też poczucie stabilności – dostępne na razie jeszcze wąskiej, ale stopniowo rozszerzającej się grupie artystów.

Wśród tegorocznych laureatów znaleźli się też Ania Dąbrowska za płytę pop („Dla naiwnych marzycieli”) i Monika Brodka za wyrastający ponad poziom polskiego podwórka alternatywny album „Clashes”. W kategorii elektronika zwycięzcą została Reni Jusis (płyta „Bang!”), a debiutantem – Piotr Zioła. Dwie ostatnie nagrody wzbudziły wiele emocji. Nie odbierając laureatom talentu, mówi się, że akademicy zachowali się niezmiernie zachowawczo, głosując na najbardziej „bezpieczne” płyty. Nie zauważyli, że nowi artyści i nowe brzmienia w polskiej elektronice przenoszą nas w rejony, które otwierają naszą muzykę na trendy przez długi czas dla niej niedostępne. I że „ci nowi” grają dziesiątki płatnych koncertów, na które publiczność chce przychodzić, mimo że czasem media nie są gotowe na prezentację być może zbyt nowatorskich – jak na wymogi np. komercyjnych rozgłośni radiowych – dźwięków.

Największym problemem jest bowiem to, że coraz więcej członków starzejącej się Akademii Fonograficznej nie ma chęci, by poznawać i eksplorować to, co na polskiej scenie muzycznej nowe. Wysoce nieetycznym i nietaktownym byłoby usuwanie z niej tych twórców, którzy ze względu na wiek nic nowego nie stworzyli od ponad dekady albo i dłużej. Z pewnością jednak jakieś działania trzeba podjąć, by dopuścić do głosu pokolenie młodych twórców, które na polskiej scenie muzycznej dokonuje właśnie pełzającej rewolucji.

Rząd dusz kontra gala

Nagrody przyznawane są przez Akademię Fonograficzną, która podzielona jest na trzy grupy: rozrywkę, jazz i muzykę klasyczną. Na liście pierwszej znajdziemy 807 członków – zdecydowana większość z nich to muzycy i twórcy (kompozytorzy, autorzy tekstów, ale i producenci). Nie brak tu też osób z branży – przedstawicieli wytwórni fonograficznych, menadżerów czy wreszcie dziennikarzy muzycznych - są oni jednak w mniejszości, a główną zasadą jest to, że to nagroda przyznawana przez środowisko twórców i wykonawców. Dostać się do Akademii Fonograficznej nie jest łatwo. „Z automatu” zapraszani są do niej wszyscy, którzy zostali nominowani do Fryderyka. Ponadto poszczególni członkowie mogą zgłosić do Rady Akademii propozycje nowych członków. Czynił to wielokrotnie m.in. Hirek Wrona, który przez ostatnie lata włożył ogromny wysiłek w pracę nad przywróceniem nagrodzie dawnego prestiżu. Tegoroczny szum wokół nagrody to w dużej mierze jego zasługa.

Fryderyki organizowane są pod egidą Związku Producentów Audio-Video. Ten sam związek trzyma pieczę nad przyznawaniem złotych, platynowych i diamentowych płyt oraz publikuje co czwartek Olis, czyli listę najlepiej sprzedawanych płyt w naszym kraju (listę tę znajdziecie co tydzień w naszym dziale recenzje). A raporty te pokazują nieco inny wycinek rzeczywistości, niż ten, który widzimy podczas gali Fryderyków. Bo oprócz wspomnianego Dawida Podsiadło i O.S.T.R-ego na listach sprzedaży odnajdujemy artystów, których ze świecą szukać w masowych mediach, a którzy już dziś skradli rząd dusz młodego pokolenia.

Z raportów przygotowywanych przez serwisy streamingowe wynika, że największe zainteresowanie muzyką w Polsce jest wśród ludzi pomiędzy 15 a 26 rokiem życia. Słuchacze ci oczywiście słuchają artystów nagrodzonych Fryderykami, ale częściej sięgają też po nagrania nagradzanych przez ZPAV złotem lub platyną Kękę, Białasa czy Pro8l3m-u. Choć większość z tych twórców to artyści hip-hopowi, to trzeba pamiętać, że nurt ten ma ogromny wpływ na całą scenę muzyczną – wraz z Anią Dąbrowską Fryderyka odbierał Czarny HIFI, który jej album wyprodukował. I jako producent będzie mógł głosować, wzmiankowani wyżej już nie, mimo że wpływ na scenę muzyczną mają jeśli nie większy, to przynajmniej taki sam. Dlatego Akademia Fonograficzna musi stworzyć nowy model przyjmowania w swe szeregi muzyków – np. system powiązany z osiągnięciem określonego pułapu sprzedaży płyt. Oczywiście wywróciłoby to do góry nogami dotychczasowy porządek i mogłoby wpłynąć na karuzelę nazwisk, które co roku pojawiają się wśród nominowanych. Ale na pewno sprawiłoby, że Fryderyki byłyby nagrodą bardziej reprezentatywną i – dzięki większemu zainteresowaniu młodych fanów – bardziej prestiżową.

Andrzej Hajduk

Źródło: Wprost